INDEXPARAFIASTRONA GŁÓWNAOGŁOSZENIA PARAFIALNEINTENCJE MSZALNEWSKAZANIA LITURGICZNEGAZETA PARAFIALNACMENTARZ PARAFIALNYHISTORIA PARAFIIHISTORIA NA FOTOGRAFIIGRUPY PARAFIALNEAKCJA KATOLICKAKSMMINISTRANCIRÓŻE RÓŻAŃCOWEINNE GRUPYMUZYKA W PARAFIIDLA DUCHAŻYCIE KOŚCIOŁASERCE BOŻEZIARNO SŁOWAKALENDARZ LITURGICZNYLINKI RELIGIJNE

http://www.ak.przemyska.pl/foto/logo%20DIAK.jpg

http://www.ksmap.pl/static/img/logo.jpg


WYDARZENIA PARAFIALNE:  
2007 - 2008/1 - 2008/2 - 2009 - 2010 - 2011 - 2012 - 2013 - 2014 -
- 2015 - 2016 - 2017 - 2018 - 2019 - 2020 - 2021 - 2022 - 2023 - 2024 - 2025

OGŁOSZENIA PARAFIALNE-PATRON STYCZEŃ


ŚWIĘTY NA KAŻDY DZIEŃ

styczeń

KALENDARZ KOŚCIOŁA POWSZECHNEGO - ŚWIĘCI

styczeń luty marzec
kwiecień maj czerwiec
lipiec sierpień wrzesień
październik listopad grudzień

   

1 styczeń. Świętej Bożej Rodzicielki Maryi
Sobór w Efezie (431) ogłosił, że Maryja jest Matką Boga Bogarodzicą (Theotókos), i ta wiara Kościoła znajduje wyraz w modlitwach dnia dzisiejszego.
 
O Bożej Rodzicielce mówią:
Początek nowego roku cywilnego łączono w Rzymie z pogańskimi obchodami o charakterze karnawałowym. Przeciw tym obchodom występują bardzo zdecydowanie chrześcijanie, a przez post i pokutę starają się wynagrodzić Bogu za grzechy pogan popełnione w tym dniu. W starych sakramentarzach rzymskich znajdziemy na ten dzień formularze mszalne, które zawierają modlitwy błagalne o obronę przed powrotem do bałwochwalstwa. Wraz ze zmierzchem pogaństwa zanika charakter wynagradzający tego dnia. Kościół obchodzi teraz 1 stycznia oktawę Bożego Narodzenia, a modlitwy liturgiczne dnia przyjmują charakter maryjny. Dzień nowego roku staje się pierwszym świętem maryjnym w liturgii rzymskiej. Jedni wiążą wprowadzenie święta z poświęceniem bazyliki S. Maria Antiqua na Forum Romanum, inni widzą wpływ liturgii bizantyjskiej. Dzień nowego roku zachował charakter maryjny jeszcze w średniowieczu i dopiero pod wpływem liturgii galijskiej oktawa Bożego Narodzenia przyjęła charakter święta Obrzezania Pańskiego. Odnowiony mszał rzymski powraca do starej tradycji; dzień nowego roku jest znów uroczystością Najświętszej Maryi Panny, Bożej Rodzicielki.
Sobór w Efezie (431) ogłosił, że Maryja jest Matką Boga Bogarodzicą (Theotókos), i ta wiara Kościoła znajduje wyraz w modlitwach dnia dzisiejszego. Maryja poczęła za sprawą Ducha Świętego Jednorodzonego Syna Bożego i zachowując chwałę dziewictwa, wydała światu Światłość Przedwieczną, Jezusa Chrystusa naszego Pana, Dawcę życia. Maryja dostąpiła wielkiego wybrania, obdarzona została niezwykłymi przywilejami, ale wszystkie dary otrzymała ze względu na swą rolę w historii zbawienia: Ona przynosi światu Zbawiciela. Maryja, będąc Matką Jezusa co do ciała, jest również Matką Jego Mistycznego Ciała, jest Matką Kościoła: ten nowy tytuł został nadany Maryi w czasie Soboru Watykańskiego II. Teksty liturgiczne nie nawiązują do rozpoczęcia nowego roku, ale Maryja, rozważająca w sercu tajemnicę Chrystusa i ukazująca Chrystusa świata, wskazując wierzącym, jak mają przeżywać dar czasu.
O Dziewico Niepokalana, Matko Boga, łaski pełna,
Twoje święte łono nosiło Emanuela,
Twoje piersi karmiły Tego, który karmi wszystkich.
Ty jesteś ponad wszelką chwałą
I wszelką chwałę przewyższasz.
Bądź pozdrowiona, Boża Rodzicielko, radości aniołów,
pełnią łaski przewyższająca wszystko,
co o Tobie przepowiedzieli prorocy.
Pan z Tobą,
Tyś porodziła Zbawienie świata.
Liturgia Koptyjska
Sławimy świętą Dziewicą jako Matkę Boga (Theotókos) w ścisłym i prawdziwym tego słowa znaczeniu. Bo jak prawdziwie Bogiem był Ten, który się, z Niej narodził, tak prawdziwie jest Matką Boga ta, która porodziła prawdziwego Boga, kiedy z Niej przyjął ciało. A mówiąc, że Bóg się z Niej narodził, nie twierdzimy, jakoby sama Boska natura Słowa wzięła z Niej początek bytu, lecz tylko że to Boże Słowo, zrodzone przedwiecznie z Ojca poza czasem, bez początku i zawsze współistniejące z Ojcem i Duchem Świętym „na końcu tych dni” (Hbr 1,2), dla naszego zbawienia zamieszkało w Jej łonie i bez własnej przemiany wzięło z Niej ciało i narodziło się. Bo nie zwyczajnego człowieka porodziła święta Dziewica, lecz prawdziwego Boga. Nie Boga w czystym Bóstwie, lecz Boga w ciele. I to w ciele nie jakoby przyniesionym z nieba, w którym by przez Nią przeszedł jak przez kanał, lecz z Niej wziął sobie ciało wspólistotne z naszym i dał mu byt w sobie jako w hipostazie. Gdyby bowiem z nieba przyniósł ciało, a nie wziął go z naszej natury, co za pożytek byłby z Jego Wcielenia? Przecież Wcielenie Boga-Słowa dokonało się po to, by ta grzeszna i upadła zepsuta nasza natura zwyciężyła sama tyrana, który ją podszedł, i w ten sposób ocalała od zagłady, jak mówi święty Apostoł: „Ponieważ przez człowieka śmierć, przez człowieka też i powstanie ze śmierci” (1 Kor 15,21). Jeżeli zatem pierwsze jest prawdziwe, to i drugie.
A jeśli nawet mówi (tanże Apostoł): „Pierwszy Adam z ziemi - ziemski, drugi zaś Adam - Pan z nieba” (1 Kor 15, 47), to nie twierdzi, że On ciało miał z nieba, lecz że nie był wyłącznie człowiekiem. Bo oto i Adamem Go nazwał, i Panem, chcąc stwierdzić, że jednocześnie jest jednym i drugim. ,,Adam” bowiem oznacza „pochodzący z ziemi”, lecz z ziemi pochodzi oczywiście natura ludzka jako utworzona z prochu. Natomiast „Pan” jest odpowiednikiem istoty Boskiej.
Jeszcze tak mówi święty Apostoł: „Zesłał Bóg Syna swego Jednorodzonego, który stał się z niewiasty” (Ga 4, 4). Nie powiedział „przez niewiastę",' lecz „z niewiasty". Zaznaczył przez to, że ten sam jest Jednorodzonym Synem Bożym i Bogiem, który się z Dziewicy stał człowiekiem, i ten sam narodził się z Dziewicy, który jest Synem Bożym i Bogiem. I to właśnie przez cielesne narodzenie się z Niej stał się człowiekiem, a nie przez zamieszkanie w ukształtowanym już uprzednio człowieku, jak (zamieszkuje Bóg) w proroku. Sam bowiem w całej istocie i prawdzie stał się człowiekiem, dając w swojej hipostazie istnienie ciału, ożywionemu duszą rozumną i myślącą, i stając się sam dla tego ciała hipostazą. To bowiem oznaczają słowa: „który stał się z niewiasty”. Jakżeby zresztą samo słowo Boga znaleźć się, mogło ,,pod prawem”, gdyby nie stało się współistotnym z nami człowiekiem?
Dlatego też słusznie i zgodnie z prawdą nazywamy Świętą Maryję Matką Boga. A ten tytuł zawiera w sobie całą tajemnicę Wcielenia. Bo jeśli rodzącą była Matka Boga, to niewątpliwie narodził się z Niej Bóg, lecz także oczywiście i człowiek. Jakżeby bowiem ,,z niewiasty” mógł narodzić się Bóg istniejący przedwiecznie, jeśliby się nie stał człowiekiem? Poza tym, jeśli to syn ludzki, to i człowiek. A jeśli znów ten zrodzony z niewiasty jest Bogiem, to oczywiście jest On Tym samym, który z Ojca zrodził się do natury Boskiej i nie mającej początku, i tym samym, który w ostatnich czasach narodził się z Dziewicy co do natury mającej początek i podległej czasowi, to jest ludzkiej. To zaś oznacza, że Pan nasz, Jezus Chrystus jest jedną hipostazą (Osobą), dwie ma natury i dwa miał narodzenia...
Potępiony przez Boga Nestoriusz ważył się także nazwać zrodzonego z Dziewicy „nosicielem Boga”. My zaś żadną miarą nie nazywamy Go ani nie pojmujemy jako „nosiciela Boga”, lecz jako Boga wcielonego. Słowo bowiem samo stało się ciałem, gdy się poczęło z Dziewicy i zjawiło się jako Bóg z przyjętą już naturą ludzką, jednocześnie przebóstwioną przezeń i powołaną do bytu. Tak więc w pełni dokonało się to troje: przyjęcie natury, jej zaistnienie i jej przebóstwienie przez Słowo. Konsekwentnie więc uważamy świętą Dziewicę za Matkę Boga i tak ją nazywamy nie tylko przez wzgląd na naturę Słowa, lecz także z powodu przebóstwienia człowieczeństwa (któremu dała życie). W zdumiewający bowiem sposób jednocześnie dokonało się i poczęcie Słowa przez Bożą Matkę, i zaistnienie w tym samym Słowie ciała, i dostarczenie przez Nią, ponad prawa bytu sięgającej możności ukształtowania dla Twórcy i stania się. człowiekiem przez Boga, Stwórcy wszystkich rzeczy, przebóstwiającego z kolei to, co przyjął, podczas gdy zjednoczenie zabezpieczało niezmienność tego, co się zjednoczyło, to jest nie tylko tego, co było Boskie, ale i tego, co było ludzkie, czyli i tego, co ponad nami, i tego, co było nasze.
św. Jan Damasceński (+ 743)
„Który narodził się za sprawą Ducha Świętego z Maryi Dziewicy.” To narodzenie pomiędzy ludźmi wynika z Bożego planu zbawienia, tamto (z Ojca) - z Bożej substancji; to jest narodzeniem z łaskawości, tamto z natury. Rodzi się przez Ducha Świętego z Dziewicy: tu trzeba starać się o czystość słuchu i zrozumienia. Zrozum, że dla Tego, o którym niedawno dowiedziałeś się, że był zrodzony z Ojca w sposób niewypowiedziany, została zbudowana świątynia przez Ducha Świętego w tajemnicy dziewiczego łona, i jak w uświęceniu przez Ducha Świętego nie zauważysz żadnej słabości, tak w narodzeniu z Dziewicy nie znajdziesz żadnej zmazy. Nowy rodzaj urodzenia został światu dany i słusznie: Ten bowiem, który jest jedynym Synem w niebiosach, ma być także jedynym na ziemi i urodzić się w wyjątkowy sposób. Wszyscy znają pisma proroków o Nim, również wplecione w Ewangelie, które mówią, że Dziewica pocznie i porodzi syna (Iz 7,14; Mt 1,23). Lecz przedziwny sposób porodu już wcześniej określił prorok Ezechiel, nazywając w figurze Maryję „bramą Pana”, przez którą właśnie Pan wszedł na świat. Mówi bowiem tak: „Ta brama, która jest zwrócona na wschód, będzie zamknięta i nie zostanie otworzona i nikt przez nią nie przejdzie, bo Pan, Bóg Izraela przejdzie przez nią i zostanie zamknięta” (Ez 44,1n.). Czy można było jaśniej powiedzieć o zachowaniu dziewictwa? Została zamknięta owa brania dziewictwa; przez nią wszedł Pan, Bóg Izraela, na ten świat z łona Dziewicy, brama Dziewicy została zamknięta na wieczność, jej dziewictwo zostało zachowane. I dlatego Duch Święty jest nazwany Twórcą ciała Pańskiego i Jego świątyni.
Spróbuj więc zrozumieć majestat Ducha Świętego. Dowodzą go również słowa Ewangelii: gdy Anioł przemawiał do Dziewicy i gdy mówił, że porodzi Syna i nazwie Go imieniem Jezus, albowiem On zbawi lud od jego grzechów (Mt 1,21), Ona powiedziała: „Jakże to się stanie, skoro męża nie znam?” I rzeki Anioł: „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego Cię ocieni, przeto to, co się z Ciebie narodzi święte, będzie nazwane Synem Bożym” (Łk 1,34n.). Patrz, jak współpracuje Trójca Święta! Powiedziano, że Duch Święty zstąpił na Dziewicę, a Moc Najwyższego Ją ocieniła. Kto jest Mocą Najwyższego, jeśli nie Chrystus, który jest Bożą Mocą i Mądrością? Czyja to jest Moc? Mówi, że Najwyższego. Jest obecny Najwyższy, jest obecna Moc Najwyższego, jest obecny Duch Święty, To jest Trójca, wszędzie ukryta, wszędzie objawiająca się, odróżniająca się słowami i osobami, nieoddzielną substancją Boską i chociaż tylko Syn Boży rodzi się z Dziewicy, to jednak jest obecny i Najwyższy, jest obecny i Duch Święty, aby uświęcić tak poczęcie jak i poród dziewiczy.
Rufin z Akwilei (+ 410/411)
Witaj nam, Maryjo Bogarodzico, czcigodny klejnocie całego świata, lampo, która nie gaśnie, korono dziewiczości, berło prawowiernej nauki, niezniszczalna świątynio, miejsce Tego, który miejscem, ogarnąć się nie da, Matko i Dziewico. Dzięki Tobie nazywany jest w świętych ewangeliach błogosławionym Ten, który idzie w imię Pańskie (Mt 21,9).
Witaj! Tyś w świętym dziewiczym łonie ogarnęła Nieograniczonego, Dzięki Tobie wielbimy Trójcę, dzięki Tobie raduje się niebo, dzięki Tobie radują się aniołowie j archaniołowie, dzięki Tobie pierzchają szatani, dzięki Tobie szatan kusiciel spadł z nieba, dzięki Tobie upadły człowiek znów może być przyjmowany do nieba, dzięki Tobie wszelkie stworzenie oddane bałwochwalstwu przyszło do poznania prawdy, dzięki Tobie wierni otrzymują chrzest Święty, dzięki Tobie wylany jest olej wesela, dzięki Tobie zakłada się kościoły po całym okręgu ziemi, dzięki Tobie ludy zwracają się do pokuty. I cóż więcej mówić? Dzięki Tobie Jednorodzony Syn Boży zajaśniał jak światło tym, co rozsiedli się w ciemnościach i cierniu śmierci (Łk 1,79), dzięki Tobie prorocy prorokowali, dzięki Tobie apostołowie głosili zbawienie narodom, dzięki Tobie umarli powstają, dzięki Tobie królowie królują za sprawą Trójcy Świętej.
Któż by zdołał (godnie) wysłowić przechwalebną Maryję? Ona jest Matką i Dziewicą. Co za dziw! Cud ten wprawia mnie w zdumienie.
św. Cyryl Aleksandryjski (+ 444)
Czemuż więc tak uparcie brniecie przez drogi trudne i mozolne? Nie ma spokoju tam, gdzie go szukacie. Możecie szukać bez końca: tam, gdzie chcielibyście znaleźć spokój, tam go być nie może. Szukacie szczęśliwego życia w krainie śmierci. Nie ma go tam! Jakże mogłoby być szczęśliwe życie tam, gdzie w ogóle żadnego życia nie ma? A właśnie tu zstąpiło do nas Życie nasze, pokonało naszą śmierć, zabiło ją mocą swojej żywotności i zawołało wielkim głosem, abyśmy wrócili stąd do Niego, do tej odrębnej dziedziny, z której Ono zstąpiło do nas. Najpierw wstąpiło do łona Dziewicy, gdzie zaślubiło naszą ludzką, cielesną i śmiertelną naturę, aby nie pozostała śmiertelną na zawsze. A potem ,,jak oblubieniec wychodzący z komnaty swej, rozradowało się jak olbrzym widzący przed sobą drogę, którą ma przebiec” (Ps 18,6). Nie ociągnęło się, lecz pobiegło wołając słowami, czynami, śmiercią, życiem, zstąpieniem do otchłani, wstąpieniem do nieba, byśmy do Niego wrócili. I zniknęło z naszych oczu, abyśmy zwrócili się do serc naszych i tam je odnaleźli.
św. Augustyn (+ 430)
I dlatego Syn Boży stał się Synem Człowieczym, aby synowie ludzcy, czyli Adam, stali się synami Bożymi. To samo Stówo zrodzone z Ojca na wysokościach w sposób niewypowiedziany, nie do wyjaśnienia, nie do zrozumienia i wiecznie - rodzi się w czasie na niskościach z Bogarodzicy Dziewicy Maryi, aby ci, którzy pierwszy raz zostali zrodzeni na niskościach, zostali powtórnie zrodzeni na wysokościach, to jest z Boga. On ma jedynie Matkę na ziemi, my mamy jedynie Ojca w niebiosach. Nazywa się Synem Człowieczym, aby ludzie mogli wołać do Ojca na niebiosach: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie” (Mt 6,9). Tak więc jak my, słudzy Boga, staliśmy się. synami Bożymi, tak Pan sług stał się synem swojego sługi, to jest Adama, stawszy się śmiertelnym, aby śmiertelni synowie Adama stali się, synami Bożymi wedle słów: „Dał im moc, aby stali się. dziećmi Bożymi” (J 1,12). Dlatego Syn Boży kosztuje śmierci przez swego ojca cielesnego, aby synowie ludzcy stali się uczestnikami życia Bożego poprzez Boga, Jego Ojca wedle Ducha, On bowiem jest Synem Bożym wedle natury, my natomiast nimi jesteśmy poprzez łaskę.
św. Atanazy (+ 373)
Kto Świętej Maryi nie uważa za Bogarodzicę, jest poza boskością.
św. Grzegorz z Nazjanzu (+ 590)
Nie odbierajcie Jej Syna!
Wyjątkowa więź Matki i Syna jest podstawą zdrowego kultu maryjnego... W kalendarzu liturgicznym Nowy Rok to uroczystość Maryi, Bożej Rodzicielki. To także ostatni dzień oktawy Bożego Narodzenia. Choć data tego święta wielokrotnie wędrowała po kalendarzu i dopiero w 1969 roku wybrano 1 stycznia, to jednak w gruncie rzeczy jest to najstarsze święto maryjne. W 431 roku na Soborze Efeskim postanowiono, że Maryję wolno nazywać Theotokos, czyli Boża Rodzicielka.
Już w tym samym roku w Jerozolimie obchodzono święto ku czci Maryi, Matki Boga. Sens tego tytułu widać poprawnie tylko w świetle tajemnicy Wcielenia, dlatego umiejscowienie święta w oktawie Bożego Narodzenia jest jak najbardziej sensowe. Maryja jest Bogarodzicą, ponieważ Słowo stało się ciałem w Niej i przez Nią. Jest Bogarodzicą jako Matka Chrystusa – prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. Tajemnica Jezusa, wcielonego Boga, wyjaśnia świętość i wyjątkowości Maryi.
W Polsce od lat niestrudzony czciciel Maryi, franciszkanin o. Celestyn Napiórkowski dopomina się o to, by nie gubić tej perspektywy. Właśnie ukazała się jego kolejna książka „Ja, Służebnica Pana” (wyd. KUL, Lublin 2009), która zwraca uwagę, że pobożność maryjna nie może rozwijać się w oderwaniu od Jezusa. Słyszymy często o tym, że przez Maryję idziemy do Jezusa. To prawda: otrzymaliśmy Zbawiciela przez Nią i Ona swoim przykładem wiary, świętości i swoją miłością wspiera nas w drodze do Pełni. Ale prawdą jest także kierunek inny: „Przez Jezusa do Maryi”. Jak to rozumieć? Chrześcijaninie, patrz w Chrystusa, kontempluj Jego oblicze, a dostrzeżesz w Nim wszystko we właściwych proporcjach i na swoim miejscu: człowieka, Kościół i Maryję. Poza tym to Jezus z krzyża dał nam Maryję za Matkę, a więc i w tym sensie „przez Jezusa”.
Ideę Theotokos najpiękniej ilustrują ikony maryjne. Maryja zawsze wskazuje na nich na Jezusa. Tak jest również na najważniejszej polskiej ikonie – jasnogórskiej. Niestety, od lat popularyzuje się jej reprodukcje z samą głową Matki Bożej bez Pana Jezusa. Przeciwko takiemu okaleczeniu protestuje o. Napiórkowski. Odbieranie Bożej Rodzicielce Jej Syna jest nieporozumieniem. Ich wyjątkowa więź jest podstawą zdrowego kultu maryjnego. Warto o tym pamiętać nie tylko 1 stycznia, ale przez 365 dni w roku.
ks. Tomasz Jaklewicz.

 
2 styczeń. Święty Grzegorz z Nazjanzu
(...) Grzegorz przyczynił się do rozkwitu światła Trójcy Świętej, broniąc wiary, ogłoszonej na Soborze w Nicei: jeden jest tylko Bóg w trzech Osobach równych i różnych - Ojciec, Syn i Duch Święty - "potrójne światło, które w jedyny blask się zlewa".
 
Drodzy Bracia i Siostry.
W ramach cyklu portretów wielkich ojców i doktorów Kościoła, które próbuję zaproponować w czasie tych katechez, ostatnio mówiłem o św. Grzegorzu z Nazjanzu, biskupie z IV stulecia i chciałbym teraz dopełnić ten portret wielkiego nauczyciela. Spróbujemy dzisiaj zebrać niektóre elementy jego nauczania. Zastanawiając się nad misją, jaką Bóg mu powierzył, św. Grzegorz z Nazjanzu doszedł do wniosku: "Zostałem stworzony, aby wznieść się do Boga swoimi działaniami" (Oratio 14,6 de pauperum amore: PG 35,865). Istotnie, w służbę Bogu i Kościołowi oddał swój talent pisarza i mówcy. Ułożył liczne przemówienia, różne kazania i hymny pochwalne, napisał wiele listów i dzieł poetyckich (prawie 18 000 wierszy!) - jest to działalność rzeczywiście niezwykła. Uważał, że taka była misja, którą Bóg mu powierzył: "Jako sługa Słowa pełnię posługę Słowa; obym nigdy nie dopuścił do zaniedbania czynienia tego dobra. Cenię i chętnie przyjmuję to powołanie, czerpię z niego więcej radości niż ze wszystkich innych rzeczy razem wziętych" (Oratio 6,5: SC 405,134; por. też Oratio 4,10).
Nazjańczyk był człowiekiem łagodnym i przez całe swoje życie starał się zawsze wprowadzać pokój w Kościele swoich czasów, rozdzieranym przez niezgodę i herezje. Z ewangeliczną odwagą dążył do przezwyciężenia własnej nieśmiałości, aby głosić prawdę wiary. Głęboko odczuwał gorące pragnienie zbliżania się do Boga i zjednoczenia się z Nim. Jakże silnie wyraża to sam w swej poezji, gdy pisze: wśród "wielkich fal morza życia, wstrząsanego gwałtownymi wichrami stąd i stamtąd, (...) jedna tylko rzecz jest mi droga, jedyne moje bogactwo, pociecha i zapomnienie o zmęczeniu - to światło Trójcy Świętej" (Carmina [historica] 2,1,15: PG 37,1250 i nast.).
Grzegorz przyczynił się do rozkwitu światła Trójcy Świętej, broniąc wiary, ogłoszonej na Soborze w Nicei: jeden jest tylko Bóg w trzech Osobach równych i różnych - Ojciec, Syn i Duch Święty - "potrójne światło, które w jedyny blask się zlewa" (Hymn wieczorny: Carmina [historica] 2,1,32: PG 37,512). Stąd Grzegorz pisze o stwierdzeniu św. Pawła (1 Kor 8,6) "dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi: jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało; i jeden Duch Święty, w którym jest wszystko" (Oratio 2,1,15: SC 358,172).
Grzegorz uwypuklił w wielkim stopniu pełne człowieczeństwo Chrystusa: aby odkupić człowieka w całym swym kompleksie ciała, duszy i ducha, Chrystus przyjął na siebie wszystkie składniki natury ludzkiej, w przeciwnym bowiem wypadku człowiek nie zostałby zbawiony. Przeciwstawiając się herezji Apolinariusza, który utrzymywał, że Chrystus nie przyjął na siebie duszy rozumnej, Grzegorz podejmował ten problem w świetle tajemnicy zbawienia: "To, czego nie podjęto, nie zostało uzdrowione" (Ep.101,32: SC 208,50) i gdyby Chrystus nie został "obdarzony rozumnym intelektem, jakże mógłby stać się człowiekiem?" (Ep. 101,34: SC 208,50). To właśnie nasz intelekt, nasz rozum potrzebował i potrzebuje związku i spotkania z Bogiem w Chrystusie. Stawszy się człowiekiem Chrystusa umożliwił nam stawanie się z kolei takim jak On. Nazjańczyk zachęca: "Próbujmy być jak Chrystus, gdyż również Chrystus stał się jak my: stawać się bogami za Jego pośrednictwem, od chwili, gdy On sam, za naszym pośrednictwem, stał się człowiekiem. Wziął na siebie to, co najgorsze, aby podarować nam to, co najlepsze" (Oratio 1,5: SC 247, 78).
Maryja, która dała naturę ludzką Chrystusowi, jest prawdziwą Matką Bożą (Theotókos: por. Ep. 101, 16: SC 208,42) i ze względu na swoją najszczytniejszą misję stała się "przed-oczyszczoną" (Oratio 38, 13: SC 358, 132; prawie jak dalekie preludium do dogmatu o Niepokalanym Poczęciu). Maryja została zaproponowana jako wzorzec dla chrześcijan, przede wszystkim dla dziewic i jako ratowniczka do wzywania w potrzebach (por. Oratio 24,11: SC 282, 60-64).
Grzegorz przypomina nam, że jako osoby ludzkie winniśmy być solidarni wobec siebie nawzajem. Pisze: "«Wszyscy razem tworzymy jedno ciało w Chrystusie» (por. Rz 12,5), bogaci i ubodzy, zdrowi i chorzy; i jeden jest tylko przywódca, od którego wszystko wypływa: Jezus Chrystus. I tak jak członki tworzą jedno ciało, niech każdy zajmuje się każdym i wszyscy wszystkimi". Następnie, odnosząc się do chorych i osób przeżywających trudności, św. Grzegorz tak oto kończy swe rozważania: "Jest to jedyne zbawienie dla naszego ciała i naszej duszy: miłość do nich" (Oratio 14,8 de pauperum amore: PG 35,86ab). Grzegorz podkreśla, że człowiek winien naśladować dobroć i miłość Boga, dlatego zaleca: "Jeżeli jesteś zdrowy i bogaty, ulżyj potrzebom tego, kto jest chory i ubogi; jeśli nie upadłeś, pospiesz z pomocą temu, kto upadł i żyje w cierpieniu; jeśli cieszysz się, pociesz tego, kto jest smutny; jeśli masz szczęście, pomóż temu, którego dręczy niepowodzenie. Okaż Bogu próbę wdzięczności, jesteś bowiem jednym z tych, którzy mogą wspomagać a nie z tych, którzy potrzebują, aby ich wspomagano... Bądź bogaty nie tylko w dobra, ale także w miłosierdzie; nie tylko złotem, ale również w cnoty lub lepiej - tylko w nią. Pokonaj sławę swego bliźniego, okazując więcej dobra niż wszyscy; stawaj się Bogiem dla nieszczęśliwego, naśladując miłosierdzie Boga"(Oratio 14,26 de pauperum amore: PG 35,892bc).
Grzegorz uczy nas przede wszystkim o ważności i potrzebie modlitwy. Stwierdza, że "konieczne jest pamiętanie o Bogu częściej niż się oddycha" (Oratio 27,4: PG 250,78), modlitwa jest bowiem spotkaniem pragnienia Boga z naszym pragnieniem. Bóg pragnie, abyśmy pragnęli Jego (por. Oratio 40,27: SC 358,260). W modlitwie winniśmy kierować swe serce ku Bogu, aby powierzyć się Mu jako ofiara na oczyszczenie i przemianę. W modlitwie widzimy wszystko w świetle Chrystusa, pozwalamy sobie na zrzucenie naszych masek i zanurzamy się w prawdę i w słuchanie Boga, podsycając ogień miłości.
W jednym z wierszy, który jest jednocześnie rozważaniem nad celem życia i zawiera w sobie wezwanie do Boga, Grzegorz pisze: "Masz zadanie, duszo moja, wielkie zadanie, jeśli chcesz. Zbadaj poważnie sama siebie, swą istotę, swe przeznaczenie; skąd przybywasz i gdzie powinnaś spocząć; spróbuj zrozumieć, czy życie jest tym, co przeżywasz, czy jest czymś więcej. Masz zadanie, duszo moja, oczyść więc swoje życie: rozważ, proszę, Boga i Jego tajemnice, zbadaj, co było pierwsze na tym wszechświecie i czym to jest dla ciebie, skąd przybyło i jakie będzie jego przeznaczenie. Oto jest twoje zadanie, duszo moja, oczyść więc swoje życie" (Oratio [historica] 2,1,78: PG 37,1425-1426). Nadal święty biskup prosi o pomoc Chrystusa, aby go podźwignął i znów postawił na drodze: "Zawiodłem się, mój Chryste, bo zbyt wiele sobie wyobrażałem: z wysoka upadłem bardzo nisko. Ale podnieś mnie teraz znów, gdyż widzę, że sam siebie oszukiwałem; jeśli jeszcze za bardzo będę ufał sam sobie, zaraz upadnę a upadek ten będzie zgubny" (Carmina [historica] 2,1,67: PG 37,1408).
A zatem Grzegorz odczuwał potrzebę zbliżania się do Boga, aby pokonywać zmęczenie własnego ja. Doświadczał zapału duszy, żywotności wrażliwego ducha i niestabilności przemijającego szczęścia. Dla niego w dramacie życia, nad którym ciążyła świadomość własnej słabości i własnej nędzy, doświadczenie miłości Boga zawsze przeważało. Masz zadanie, duszo - mówi św. Grzegorz także nam - zadanie znalezienia prawdziwego światła, znalezienia prawdziwej wysokości swego życia. A twoim życiem jest spotkanie się z Bogiem, który pragnie naszego pragnienia.

 
Święty Bazyli Wielki
(...) Faktycznie św. Bazylii stworzył bardzo szczególny monastycyzm: nie zamknięty na wspólnotę lokalnego Kościoła, lecz otwarty na nią. Jego mnisi należeli do Kościoła lokalnego, byli jego ożywczą częścią, która wyprzedzając innych wiernych w naśladowaniu Chrystusa, i to nie tylko w wierze, ukazywała niewzruszone przylgnięcie do Niego - miłości do Niego - nade wszystko w dziełach miłosierdzia.
 
Drodzy bracia i siostry!
Chcemy dziś przypomnieć jednego z wielkich Ojców Kościoła, św. Bazylego, nazywanego w bizantyjskich tekstach liturgicznych "luminarzem Kościoła". Był on wielkim biskupem z IV wieku, na którego z podziwem patrzą zarówno Kościół Wschodu, jak i Kościół Zachodu z racji świętości życia, doskonałości doktryny oraz harmonijnej syntezy przymiotów umysłowych i organizacyjnych.
Urodził się on około roku 330 w rodzinie świętych, "prawdziwym Kościele domowym", w którym panowała atmosfera głębokiej wiary. Kształcił się u najlepszych nauczycieli Aten i Konstantynopola. Nie usatysfakcjonowany swymi światowymi sukcesami, gdy spostrzegł, że zmarnował dużo czasu na błahostki, sam wyznał: "Pewnego dnia, jakby budząc się z głębokiego snu, zwróciłem się ku cudownemu światłu prawdy Ewangelii..., i płakałem nad mym nędznym życiem" (por. List 223: PG 32, 824a).
Przyciągnięty przez Jezusa, zaczął patrzeć w Jego stronę i tylko Jego słuchać (por. Moralia 80, 1: PG 31, 860bc). Z determinacją poświęcił się życiu monastycznemu w modlitwie, medytacji Pisma Świętego i pism Ojców Kościoła oraz praktyce miłości (por. Listy 2 i 22), biorąc też przykład z siostry, świętej Makryny, która już żyła w monastycznej ascezie. Został następnie wyświęcony na kapłana, w końcu zaś, w 370 roku, został biskupem Cezarei w Kapadocji, na terenie dzisiejszej Turcji.
Poprzez przepowiadanie i pisma prowadził intensywną działalność duszpasterską, teologiczną i literacką. Zachowując mądrą równowagę potrafił połączyć służbę duszom i oddanie modlitwie oraz medytacji w samotności. Wykorzystując swoje osobiste doświadczenie, sprzyjał zakładaniu licznych "bractw" czy wspólnot chrześcijan poświęconych Bogu, które często odwiedzał (por. Grzegorz z Nazjanzu, Oratio 43, 29 in laudem Basilii: PG 36,536b). Słowem i pismem, z których wiele zachowało się do naszych czasów (por. Regulae brevius tractatae, Proemio: PG 31,1080ab), wzywał je do życia i postępu w doskonałości. Z dzieł jego czerpało wielu legislatorów starożytnego monastycyzmu, między innymi św. Benedykt, który uważał Bazylego za swego mistrza (por. Regula 73, 5).
Faktycznie św. Bazylii stworzył bardzo szczególny monastycyzm: nie zamknięty na wspólnotę lokalnego Kościoła, lecz otwarty na nią. Jego mnisi należeli do Kościoła lokalnego, byli jego ożywczą częścią, która wyprzedzając innych wiernych w naśladowaniu Chrystusa, i to nie tylko w wierze, ukazywała niewzruszone przylgnięcie do Niego - miłości do Niego - nade wszystko w dziełach miłosierdzia. Mnisi ci, którzy mieli szkoły i szpitale, byli na służbie ubogich i w ten sposób ukazywali życie chrześcijańskie w całej jego pełni.
Sługa Boży Jan Paweł II, mówiąc o monastycyzmie, pisał: "Przyjmuje się powszechnie, że owa tak doniosła dla całego Kościoła struktura, jaką jest życie zakonne, zawdzięcza wiele świętemu Bazylemu lub przynajmniej, że została ona określona w sobie właściwej naturze dzięki jego decydującemu wkładowi" (List apostolski Patres Ecclesiae, II).
Jako biskup i pasterz swej rozległej diecezji, Bazyli troszczył się nieustannie o trudne warunki materialne, w jakich żyli wierni; obnażał zdecydowanie zło; angażował się na rzecz biednych i odsuniętych na margines: interweniował u rządzących, aby złagodzić cierpienia ludności, nade wszystko w chwilach kataklizmów: czuwał nad wolnością Kościoła, przeciwstawiając się nawet możnym w obronie prawa do wyznawania prawdziwej wiary (por. Grzegorz z Nazjanzu, Oratio 43, 48-51 in laudem Basilii: PG 36, 557c-561c). Bogu, który jest miłością i miłosierdziem, Bazyli dał wartościowe świadectwo poprzez budowę licznych hospicjów dla potrzebujących (por. Bazyli, List 94: PG 32,488bc), niemal miasto miłosierdzia, które od niego wzięło imię Bazyliady (por. Sozomeno, Historia Eccl. 6,34: PG 67,1397a). Leży ona u początków współczesnych szpitali i instytucji opiekuńczych.
Świadomy, że "liturgia jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc" (Sacrosanctum Concilium, 10), Bazyli, choć zaprzątnięty realizacją miłosierdzia, które jest oznaką wiary, był również mądrym "reformatorem liturgii" (por. Grzegorz z Nazjanzu, Oratio 43,34 in laudem Basilii: PG 36,541c). Pozostawił nam bowiem wielką modlitwę eucharystyczną [czy anaforę], która od niego wzięła nazwę i nadał podstawowy kierunek modlitwie i psalmodii: pod jego wpływem lud umiłował i poznał Psalmy, i chodził odmawiać je także nocą (por. Bazyli, In Psalmum 1,1-2: PG 29,212a-213c). I tak widzimy, jak liturgia, adoracja, modlitwa idą w parze z miłosierdziem i wzajemnie na siebie wpływają.
Z zapałem i odwagą Bazyli potrafił się przeciwstawić heretykom, którzy zaprzeczali, że Jezus Chrystus był Bogiem jak Ojciec (por. Bazyli, List 9, 3: PG 32, 272a; List 52, 1-3: PG 32, 392b-396a; Adv. Eunomium 1,20: PG 29, 556c). Podobnie przeciwko tym, którzy nie godzili się na boskość Ducha Świętego, utrzymywał on, że także Duch jest Bogiem i "ma być liczony i wysławiany wraz z Ojcem i Synem" (por. De Spiritu Sancto: SC 17bis, 348). Dlatego Bazyli jest jednym z wielkich Ojców, którzy sformułowali naukę o Trójcy Świętej: jedyny Bóg, właśnie dlatego, że jest Miłością, jest Bogiem w trzech Osobach, które tworzą jedność najgłębszą, jaka istnieje, jedność boską.
W swej miłości do Chrystusa i Jego Ewangelii wielki Kapadocjusz zaangażował się także w uporządkowanie podziałów wewnątrz Kościoła (por. List 70 i 243), zabiegając o to, ażeby wszyscy nawrócili się na Chrystusa i na Jego Słowo (por. De iudicio 4: PG 31, 660b-661a), jednoczącą moc, której podporządkować się powinni wszyscy wierzący (por. tamże 1-3: PG 31, 653a-656c).
Podsumowując, Bazyli oddał się całkowicie na służbę Kościołowi w wielorakości posługi biskupiej. Zgodnie z nakreślonym przez niego samego programem, stał się "apostołem i sługą Chrystusa, szafarzem tajemnic Bożych, zwiastunem królestwa niebieskiego, wzorem i regułą pobożności, okiem w ciele Kościoła, pasterzem owczarni Chrystusowej, lekarzem pełnym współczucia, ojcem i żywicielem, pomocnikiem Boga, ogrodnikiem, Bożych roślin, budowniczym świątyni Bożej" (por. Moralia 80, 11-20: PG 31, 864b-868b).
Oto program, jaki święty Biskup powierza głosicielom Słowa - tak wczoraj, jak i dziś - program, który on sam zobowiązał się wielkodusznie realizować. W 379 roku Bazyli niespełna pięćdziesięcioletni, wyczerpany trudami i ascezą, powrócił do Ojca, "w nadziei życia wiecznego, przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego" (De Baptismo 1,2, 9).
Był on mężem, który prawdziwie żył ze wzrokiem utkwionym w Chrystusa, mężem miłości bliźniego. Pełen nadziei i radości wiary, Bazyli pokazuje nam, jak rzeczywiście być chrześcijanami.

 
3 styczeń. Święta Zdzisława Czeska: Patronka żon i matek
Żyła w XIII wieku na terenie zachodnich Czech. Dziś może być wzorem dla młodych kobiet realizujących powołanie żony i matki. W Czechach została patronką młodych żon i matek, oczekujących potomstwa oraz wychowujących je. Wiele osób prosi ją o wstawiennictwo w czasie choroby. To pobieżna charakterystyka mało znanej w Polsce świętej - Zdzisławy Czeskiej.
 
Urodziła się w Krzyżanowie na Morawach około 1222 roku w rodzinie rycerskiej. Od dzieciństwa marzyła o życiu pustelnicy. Według jednej z legend w wieku siedmiu lat uciekła z domu, by w miejscu samotnym na sposób pustelniczy służyć Jezusowi. Odnaleziona przez rodziców i skarcona, zrozumiała, że jej drogą może być wyłącznie wewnętrzna pustynia serca.
Kiedy miała 16 lat, chciała poświęcić swoje życie na służbę Panu Bogu. Jednak wola rodziców była inna, więc poddała się jej i wyszła za mąż za rycerza z zamku Lemberk, Galla Marquardta. Graf z Lemberka okazał się człowiekiem gwałtownym, łatwo wpadającym w gniew, a poza tym zupełnie nie dbał o swoją żonę. Wydawało się, że to małżeństwo nie może być szczęśliwe. Zdzisława jednak, jako kobieta mężna i odpowiedzialna, gorącą modlitwą i staraniem doprowadziła do stworzenia rodziny szczęśliwej, w której wychowało się czworo dzieci.
Delikatność i łagodność Zdzisławy wpływały na jej męża, a bezkompromisowa wierność zasadom płynącym z wiary w Chrystusa spowodowały przemianę w jego sercu. Widział on bowiem, że żona rozlewa wokół miłość, że stara się zaradzić potrzebom chorych i nędzarzy, którymi on, wielki pan, gardził. To odkrycie spowodowało zwrot w jego życiu. Hagiograf powiada, że Paweł Marquardt odtąd zaniechał swej nieumiarkowanej złości i twardości serca.
Św. Zdzisława, kochając męża takim, jakim był, została matką czwórki jego dzieci, którym oddała serce. Wiodła ciche i skromne życie jako solidna i wierna podpora męża. By osiągnąć wszystkie sobie wyznaczone cele, Zdzisława prowadziła intensywne życie wewnętrzne, głęboko zakorzenione w Bogu. Walkę z ułomnościami natury oparła na modlitwie systematycznej, głębokiej i konsekwentnej oraz wyrzeczeniu. Jako kobieta epoki średniowiecza sięgała do zwyczajowych wówczas ostrych praktyk pokutnych, ujarzmiających egoizm.
Zdzisława wiedziała, że pobożna natura młodej żony i matki nie ogranicza się do kręgu rodzinnego, dlatego wspomagała biednych oraz dostrzegała wartość kaznodziejstwa, które światu proponowali dominikanie. Święta Zdzisława przekonała męża, by wspólnie ufundowali w Czechach dwa klasztory dominikańskie - w Jablonnem i Turnowie. Sama nocami niosła wapno, kamienie, piasek, inny budulec, by swoim znojem przyczynić się do wzniesienia świątyni w Jablonnem.
Feudalna pani z zamku Lemberk, poznawszy zakon kaznodziejski, zapragnęła znaleźć się w kręgu jego oddziaływania. Z rąk bł. Czesława (1180-1242) - jak głosi legenda - przyjęła za zgodą małżonka habit trzeciego zakonu dominikańskiego dla świeckich, realizujących ideały zakonu w swoim środowisku. Tak więc, żyjąc w rodzinie, będąc czułą żoną i troskliwą matką, stała się siostrą w zakonie kaznodziejskim.
Jako tercjarka zakonu św. Dominika od Pokuty mogła w sobie skupić dary i charyzmaty dwóch stanów: małżeńskiego i konsekrowanego, by postawić je na jednej płaszczyźnie i uczynić dwoma filarami wspierającymi ludzkie możliwości osiągnięcia szczęśliwości doczesnej i wiecznej.
Zdzisława zmarła w 1252 roku i została pochowana w ufundowanym przez siebie klasztorze św. Wawrzyńca w Jablonnem. Wkrótce ludzie modlący się przy jej grobie zaczęli doświadczać cudów, więc nazwano ją wspomożeniem strapionych oraz uzdrowieniem chorych. Kult Zdzisławy zatwierdził w 1907 r. papież św. Pius X, a Jan Paweł II kanonizował ją, nazywając Opiekunką Rodzin, w Pradze 21 maja 1995 r., podczas wizyty apostolskiej w Czechach.
Dziś św. Zdzisława jest czczona jako Patronka istniejącego w Czechach od 1889 r. zgromadzenia sióstr św. Dominika. Od 1947 r. istnieje świecki instytut dominikański Dzieło św. Zdzisławy, którego członkinie opiekują się chorymi w prowadzonym przez siebie domu leczniczym w Litomierzycach.

 
4 styczeń. Święta Elżbieta Seton: Nowojorska święta
Elżbieta przyszła na świat w Nowym Jorku, 28 sierpnia 1774 roku. Pochodziła z protestanckiej rodziny. Gdy zmarła jej matka, a ojciec – Richard Bayley – poślubił drugą kobietę, w domu zaczęło dochodzić do nieporozumień...
 
W wieku 16 lata lat późniejsza święta opuściła rodzinę, by niebawem wyjść za mąż za kupca Williama Magee Setona, z którym będzie miała pięcioro dzieci. Niestety, w pewnym momencie przedsiębiorstwo Williama przestało przynosić dochody, a on sam zachorował na gruźlicę. Próbując ratować ukochanego męża, Elżbieta zabrała go do Italii, licząc, iż w tamtejszym klimacie odzyska zdrowie. Wkrótce jednak po przybyciu do Livorno – dokładnie w 1803 roku – William zmarł.
Włoscy przyjaciele Elżbiety wspierali ją na duchu, a jako, że byli ludźmi głębokiej wiary, również i Elżbieta zaczęła interesować się rozmaitymi obrzędami i historią Kościoła katolickiego. Odbyła także pielgrzymkę do sanktuarium w Montenero, gdzie postanowiła przejść na katolicyzm. Oficjalnego aktu konwersji dokonała po powrocie do Stanów Zjednoczonych. Miał on miejsce 14 marca 1805 roku.
W związku z porzuceniem dotychczasowego wyznania, wielu protestanckich znajomych odsunęło się od niej, dlatego też Elżbieta – w 1809 roku – przeniosła się do miejscowości Emmitsburg, gdzie założyła zgromadzenie Sisters of Charity - Sióstr Miłosierdzia świętego Józefa, opierając jego reguły na wskazaniach świętego Wincentego de Paul. Warto zaznaczyć, iż było to pierwsze, żeńskie zgromadzenie, jakie powstało w USA. Wcześniej, w Baltimore, założyła - także pierwszą - katolicką szkołę elementarną oraz ochronkę dla sierot.
Zmarła w 1821 roku, mając zaledwie 47 lat. Kanonizował ją Paweł VI 14 września 1975 roku. Była pierwszą świętą Amerykanką, dlatego też w uroczystościach wyniesienia jej na ołtarze wzięli udział nie tylko przedstawiciele episkopatu Stanów Zjednoczonych, ale i delegaci rządowi. Nie zabrakło wówczas także i hierarchów Kościoła Episkopalnego – wszak przez 31 lat Elżbieta należała do jego wiernych.

 
Święta Aniela z Foligno
Postać św. Anieli z Foligno - włoskiej mistyczki z XIII wieku - była przedmiotem katechezy Benedykta XVI podczas audiencji ogólnej Benedykta XVI 13 października w Watykanie. Było to kolejne nauczanie Ojca Świętego w ramach rozpoczętego 1 września br. cyklu katechez poświęconych postaciom wielkich kobiet w Kościele średniowiecznym.
 
Drodzy Bracia i Siostry,
Dzisiaj chciałbym wam powiedzieć o bł. Anieli z Foligno, wybitnej mistyczce średniowiecznej, żyjącej w XIII wieku. Zwykle fascynują nas osiągnięte przez nią wyżyny doświadczenia jedności z Bogiem, ale może za mało zastanawiamy się nad pierwszymi krokami, jej nawróceniem i długą drogą, która ją wiodła z punktu wyjścia, "wielkiego lęku przed piekłem", do celu – pełnej jedności z Trójcą Świętą.
Pierwsza część życia Anieli nie była z pewnością życiem żarliwej uczennicy Pana. Urodziła się około roku 1248 w zamożnej rodzinie, osierocił ją ojciec i raczej powierzchownie wychowała ją matka. Dość szybko została wprowadzona w środowiska światowe Foligno, gdzie poznała człowieka, którego poślubiła, gdy miała 20 lat i z którym miała dzieci. Jej życie było na tyle beztroskie, że pozwalała sobie na pogardzanie bardzo powszechnymi wówczas tzw. "penitenti" – ludźmi, którzy aby pójść za Chrystusem, sprzedawali swoje dobra i spędzali życie na modlitwie, poście oraz w służbie Kościołowi i w miłości.
Niektóre wydarzenia, jak gwałtowne trzęsienie ziemi w 1279, huragan, wieloletnia wojna z Perugią i jej tragiczne skutki wpłynęły na życie Anieli, która stopniowo uświadamia sobie własne grzechy, aż do decydującego kroku: przyzywa świętego Franciszka, który pojawia jej się w widzeniu, by prosić go o radę, jak odbyć dobrą spowiedź generalną. Jest rok 1285 - Aniela spowiada się u jednego z braci u św. Felicjana. W trzy lata później dokonuje się inny przełom na drodze nawrócenia: ustają więzy uczuciowe, gdyż w ciągu kilku miesięcy umierają jej matka, mąż i wszystkie dzieci. Aniela sprzedaje wówczas swoje dobra i w 1291 wstępuje do III Zakonu św. Franciszka. Umiera w Foligno 4 stycznia 1309 r.
"Księga błogosławionej Anieli z Foligno", w której zebrana jest dokumentacja o naszej błogosławionej, opowiada o owym nawróceniu i wskazuje jego niezbędne środki: pokuta, pokora i udręki. Mówi też o kolejnych etapach, kolejnych doświadczeniach Anieli, rozpoczętych w 1285 roku. Wspominając je później, starała się je opisać za pośrednictwem brata spowiednika, który spisał je wiernie, próbując je następnie usystematyzować w etapy, nazywane „krokami lub przemianami”, choć nie udało mu się ich uporządkować w pełni (por. Il Libro della beata Angela da Foligno, Cinisello Balsamo 1990, p. 51). Stało się tak dlatego, że doświadczenie zjednoczenia dla błogosławionej Anieli jest całkowitym zaangażowaniem zmysłów duchowych i cielesnych, a to, co "rozumie" ona podczas swoich ekstaz, pozostaje, by tak rzec, jedynie „cieniem” w jej umyśle. „Naprawdę słyszałam te słowa” - wyznaje po uniesieniu mistycznym - ale tego, co widziałam i zrozumiałam, oraz to, co On [tj. Bóg] mi ukazał, w żaden sposób nie potrafię lub nie mogę powiedzieć, chociaż chętnie ujawniłabym to, co zrozumiałam z usłyszanych słów, ale była to absolutnie niewyrażalna otchłań”. Aniela z Foligno przedstawia swoje „przeżycie" mistyczne, nie przetwarzając go umysłowo, gdyż jest to oświecenie Boże, przekazywane jej duszy w sposób nagły i niespodziewany. Ten sam brat spowiednik z trudem przekazuje te wydarzenia, „także ze względu na wielką i zadziwiającą powściągliwość wobec Bożych darów” (tamże, s. 194).
Na trudności Anieli w wyrażeniu jej doświadczenia mistycznego nakładają się także trudności ze zrozumieniem jej przez słuchaczy. Sytuacja ta wyraźnie wskazuje, że jedyny i prawdziwy Mistrz - Jezus żyje w sercu każdego wierzącego i pragnie je całkowicie posiąść. Tak jest z Anielą, która napisała do jednego ze swych synów duchowych: „Synu, gdybyś zobaczył moje serce, byłbyś całkowicie zmuszony do czynienia wszystkich tych rzeczy, jakich pragnie Bóg, gdyż moje serce jest sercem Boga, a serce Boga jest moim". Słychać tu echo słów świętego Pawła: „Już nie ja żyję, lecz żyje we mnie Chrystus” (Ga 2,20).
Weźmy więc pod uwagę tylko część „kroków” z bogatej drogi duchowej naszej błogosławionej. Pierwszym jest w istocie wstęp: „Było to poznanie grzechu - jak wyjaśnia – w którego następstwie dusza odczuwała wielk lęk przed potępieniem: na tym etapie gorzko zapłakała” (Il Libro della beata Angela da Foligno, str. 39). Ów "lęk" przed piekłem odpowiada typowi wiary Anieli w chwili jej „nawrócenia”; wiary, ubogiej jeszcze w miłość, to znaczy w miłość Boga. Skrucha, strach przed piekłem, pokuta otwierają przed Anielą perspektywę bolesnej „drogi krzyżowej”, która od ósmego do piętnastego kroku, doprowadzi ją na „drogę miłości”. Brat spowiednik opowiada: „Wierna powiedziała mi wówczas: miałam takie oto Boże objawienie: «Po opisanych sprawach napisz, że ktokolwiek chce zachować łaskę, nie może spuszczać wzroku duszy z Krzyża, czy to w radości, czy w smutku, jakich mu udzielam lub na jakie przyzwalam" (tamże, str. 143). Jednakże na tym etapie Aniela nadal „nie czuje miłości”; stwierdza: „Dusza odczuwa wstyd i gorycz i nie doświadcza jeszcze miłości, lecz ból” (tamże, s. 39) i nie odczuwa zadowolenia.
Aniela czuje się w obowiązku, by dać coś Bogu, żeby zadośćuczynić za swoje grzechy, ale powoli rozumie, że nie ma nic, co mogłaby Mu dać, co więcej – że „jest niczym” wobec Niego: rozumie, że nie dzięki swej woli otrzyma Bożą miłość, ponieważ może ją jej dać jedynie jej „nicość”, jej „ nie-miłość”. Powie, że tylko „miłość prawdziwa i czysta, pochodząca od Boga, przebywa w duszy i sprawia, że rozpoznaje ona własne wady i dobroć Bożą [...]. Taka miłość niesie duszę do Chrystusa i poznaje ona z pewnością, że nie można się uwierzytelnić, nie oszukując samej siebie. Z tą miłością nie można mieszać niczego z tego świata” (tamże, s. 124-125). Trzeba wyłącznie i całkowicie otworzyć się na miłość Boga, która najpełniej wyraża się w Chrystusie. Modli się: „Boże mój, uczyń mnie godną poznania największej tajemnicy, którą jest najżarliwsza i niewypowiedziana miłość, wraz z miłością Trójcy Świętej, to znaczy najwyższa tajemnica Twego najświętszego Wcielenia dla nas. [...] O niepojęta miłości! Nie ma większej miłości od tej, która sprawiła, że mój Bóg stał się człowiekiem, aby uczynić mnie Bogiem”(tamże, s. 295). Mimo wszystko serce Anieli nosi nadal rany grzechu. Nawet po dobrej spowiedzi odczuwała ona przebaczenie a jednocześnie przygnębienie grzechem, wolność i uzależnienie od przeszłości, rozgrzeszenie, ale także potrzebę pokuty. Towarzyszy jej również myśl o piekle, ponieważ im bardziej dusza postępuje na drodze doskonałości chrześcijańskiej, tym bardziej staje się przekonana nie tylko o swojej „niegodności”, ale także o tym, że zasługuje na piekło.
I oto w swej mistycznej drodze Aniela głęboko pojmuje podstawową rzeczywistość: tym, co ocali ją od „niegodności” i „zasługiwania na potępienie” nie będzie jej „zjednoczenie z Bogiem” i posiadanie „prawdy”, ale Jezus Ukrzyżowany, „Jego ukrzyżowanie dla mnie”, Jego miłość. W ósmym kroku mówi: „Jeszcze jednak nie rozumiałam, czy większym dobrem było moje uwolnienie od grzechów i piekła oraz nawrócenie i pokuta, czy raczej Jego ukrzyżowanie dla mnie” (tamże, s. 41). Podczas całej swej drogi ku doskonałości odczuwała chwiejną równowagę między miłością a bólem. Właśnie z tego względu z upodobaniem rozważa Chrystusa ukrzyżowanego, ponieważ w tej wizji dostrzega osiągnięcie równowagi doskonałej: na Krzyżu jest Bóg-Człowiek, w najwyższym akcie cierpienia, który jest najwyższym aktem miłości. W trzecim „Pouczeniu” Błogosławiona kładzie nacisk na tę kontemplację i stwierdza:
„Im doskonalej i czyściej widzimy, tym doskonalej i czyściej miłujemy. [...] Albowiem im więcej widzimy Boga i człowieka Jezusa Chrystusa, tym bardziej jesteśmy przekształcani w Niego przez miłość. [...] To, co powiedziałam o miłości [...], to samo mówię też o bólu: im bardziej dusza kontempluje niewypowiedziany ból Boga i człowieka, Jezusa Chrystusa, tym bardziej boleje i zostaje przemieniona w bólu” (tamże, s. 190-191). Łączenie się, przemienianie się w miłości i w cierpieniach Chrystusa ukrzyżowanego, utożsamianie się z Nim. Nawrócenie Anieli, rozpoczęte od spowiedzi w 1285 r., osiągnie dojrzałość dopiero wtedy, gdy Boże przebaczenie pojawi się w jej duszy jako bezinteresowny dar miłości Ojca, źródło miłości. Stwierdza: „Nikt nie może się tłumaczyć, ponieważ każdy może kochać Boga, a On nie żąda od duszy niczego innego poza tym, by Go miłowała, gdyż On ją miłuje i jest jej miłością” (tamże, str. 76).
W duchowej wędrówce Anieli przejście od nawrócenia do doświadczenia mistycznego, od tego, co da się wyrazić, do niewyrażalnego następuje przez Ukrzyżowanego. Jej „nauczycielem doskonałości” staje się „ Bóg-Człowiek umęczony”. Całe jej doświadczenie mistyczne jest więc dążeniem do doskonałego „upodobnienia się” do Niego przez coraz głębsze i radykalniejsze oczyszczenia i przemiany. W to wspaniałe dzieło Aniela angażuje się całą sobą, z duszą i ciałem, nie oszczędzając się w pokucie i cierpieniach od początku do końca, pragnąc umrzeć wraz ze wszystkimi bólami znoszonymi przez Boga-Człowieka ukrzyżowanego, aby zostać całkowicie przemienioną w Nim. Zalecała: „Dzieci Boże, przekształćcie w się całkowicie w umęczonego Boga-Człowieka, który was tak bardzo umiłował, że zechciał umrzeć za was śmiercią najbardziej haniebną i niewypowiedzianie bolesną, w sposób najboleśniejszy i najbardziej gorzki. I to tylko z miłości do ciebie, człowieku!” (tamże str. 247). To utożsamianie się oznacza również żyć tym, czym żył Jezus: ubóstwem, pogardą, bólem, bo - jak stwierdza – „przez ubóstwo doczesne dusza znajdzie bogactwa wieczne, przez pogardę i wstyd uzyska najwyższy zaszczyt i największą chwałę; przez odrobinę pokuty, czynionej ze smutkiem i bólem, posiądzie z nieskończoną słodyczą i pociechą Najwyższe Dobro, Wiecznego Boga”(tamże, s. 293).
Od nawrócenia do mistycznego zjednoczenia z Chrystusem ukrzyżowanym, do niewyrażalnego. Wspaniała droga, której tajemnicą jest nieustanna modlitwa. Stwierdza: „Im bardziej się będziesz modlił, tym większego doznasz oświecenia; im bardziej będziesz oświecony, tym głębiej i intensywniej będziesz widział Najwyższe Dobro, najlepszy Byt; im głębiej i intensywniej Go zobaczysz, tym bardziej Go pokochasz; im bardziej Go pokochasz, tym bardziej będziesz się Nim rozkoszował i tym lepiej Go zrozumiesz i będziesz w stanie Go zrozumieć. Stopniowo osiągniesz pełnię światła, bo zrozumiesz, że nie możesz zrozumieć”(tamże, s. 184).
Drodzy bracia i siostry. Życie bł. Anieli z Foligno zaczyna się od istnienia w duchu tego świata, dość daleko od Boga. Później jednak spotkanie z postacią św. Franciszka i wreszcie spotkanie z Ukrzyżowanym Chrystusem rozbudza jej duszę na obecność Boga, na fakt, że tylko z Bogiem życie staje się prawdziwym życiem, ponieważ w bólu z powodu grzechu staje się miłością i radością. I tak do nas przemawia bł. Aniela. Dzisiaj wszystkim nam grozi życie, jakby Boga nie było: wydaje się On tak bardzo oddalony od dzisiejszego życia. Bóg ma jednak tysiące sposobów, dla każdego inny, by być obecnym w duszy, by pokazać, że istnieje, zna mnie i mnie miłuje. Bł. Aniela pragnie nas uczulić na te znaki, przez które Bóg dotyka naszej duszy, na Bożą obecność, aby nas w ten sposób nauczyć drogi z Bogiem i do Boga, w jedności z Ukrzyżowanym Chrystusem. Módlmy się do Pana, abyśmy stali się czujni na znaki Jego obecności i aby nas nauczył prawdziwego życia. Dziękuję.

 
5 styczeń. Święty Edward Wyznawca
Był synem króla Anglii Etelreda II i Emmy, księżniczki normandzkiej. W czasach, kiedy Edward przyszedł na świat, Anglię najechali Duńczycy.
 
Rodzina królewska musiała uchodzić do Normandii, gdzie zmarł ojciec Edwarda. Anglia przez kilkadziesiąt lat była pod srogim panowaniem duńskim. Dopiero po śmierci króla duńskiego Kanuta, Edward mógł wstąpić na tron angielski ku wielkiemu zadowoleniu całej ludności. Został koronowany w czasie Wielkanocy w 1042.
Jako król cieszył się miłością i szacunkiem swoich poddanych. Otaczał opieką ubogich, chorych i ułomnych. Tryb życia bardziej mniszy niż królewski dał mu przydomek „Wyznawca”. Za jego panowania wielką rolę w Anglii odgrywało początkowo kilku wielmożów (Anglosasów i Skandynawów), zarządzających dużymi dzielnicami państwa. Edward usiłował ograniczyć wpływy najpotężniejszego z nich, Godwina earla Wessexu.
Wprowadzał Normanów na stanowiska państwowe i kościelne, po śmierci Godwina (1053) jednak czołowe znaczenie uzyskali jego synowie, zwłaszcza Harold. Bezdzietny, Edward próbował wyznaczyć swego następcę, lecz szczegóły jego działań są niejasne: zapewne 1051 lub 1052 obiecał sukcesję Wilhelmowi księciu Normandii (Wilhelm I Zdobywca), a przed śmiercią wskazał na swego następcę Harolda (późniejszy król Harold II).
W dziedzinie polityki kościelnej Edward dążył do zacieśnienia stosunków z Rzymem. Wspierał kościoły i klasztory. Największą z jego darowizn było uposażenie i niejako wtórna fundacja opactwa Westminster w Londynie, gdzie koronowano później jego następców i gdzie on sam został pochowany. Wkrótce po śmierci, nad grobem Edwarda w katedrze westminsterskiej poczęły się dziać liczne cuda. Jego kult rozszerzał się na całą Anglię i poza jej terytorium. Został kanonizowany w 1161. Jest patronem brytyjskiej rodziny królewskiej oraz małżeństw w separacji. Święto: 13 X — w rocznicę pierwszego przeniesienia jego relikwii.
W sztuce
W ikonografii święty Edward jest przedstawiany jako wysoki mężczyzna z brodą, w królewskim płaszczu. Czasami niesie chorego. Podanie bowiem głosi, że sam brał niejednego z nich na plecy i zanosił do swojego zamku. Czasem ukazywany jako rycerz w pełnej zbroi. Jego atrybutami są: anioł, berło królewskie, kubek, miecz, pierścień, postać trędowatego.
Edward, staroang. aed ‘majątek, bogactwo, szczęście’, waerd ‘stróż, opiekun, pan’; ‘stróż, opiekun majątku’ ur. ok. 1003, Islip, zm. 5 I 1066, Westminster, król Anglii od 1042.

 
6 styczeń. Trzech Mędrców: Kacpra, Melchiora, Baltazara
Bóg jest dla wszystkich. Dla tych, którzy Boga znaleźli, to przestroga, by nie chcieli zatrzymać Go tylko dla siebie lub tylko dla „naszych”.
 
To święto objawia Boga, który jest dla wszystkich. Bez wyjątku. Dla biednych i bogatych, mądrych i głupich, liberałów i konserwatystów, prawicowców i lewicowców, głęboko wierzących, niedowiarków i ateistów...
Święto Trzech Króli – tak zwykle mówimy o uroczystości obchodzonej 6 stycznia. Ewangelia nie mówi jednak ani królach, ani o ich liczbie. Mateusz pisze o mędrcach (dosł. magach) ze Wschodu. Nie wiemy, ilu ich było. Niektóre malowidła przedstawiały dwóch, czterech, sześciu czy nawet dwunastu mędrców. Ostatecznie ze względu na ilość darów (złoto, kadzidło i mirra) przyjęła się liczba trzy. Znacznie później zachodnia tradycja nadała im imiona Kacper, Melchior i Baltazar.
Pierwotna i właściwa nazwa tego święta to jednak Objawienie Pańskie, po grecku Epifania (co oznacza przyjście, ukazanie się, objawienie). Święto to wywodzi się z Egiptu i jest starsze niż Boże Narodzenie. Jego pierwsze ślady spotykamy już w III wieku.
Początkowo treść tego święta była znacznie bogatsza niż dzisiaj. Składały się na nią: narodzenie Jezusa w Betlejem, pokłon mędrców, chrzest w Jordanie oraz cud w Kanie Galilejskiej. Odkąd pojawiła się uroczystość Bożego Narodzenia (25 grudnia), akcent przesunął się: na Wschodzie na chrzest Jezusa w Jordanie, na Zachodzie na pokłon trzech mędrców.
Niezależnie od złożonej historii tego święta, główna jej myśl pozostaje niezmienna. Istotą jest prawda, że Zbawiciel przyszedł nie tylko do Narodu Wybranego, ale do wszystkich ludzi. Mędrcy reprezentują cały pogański świat. Wykorzystując swoją wiedzę o gwiazdach, podejmują drogę do Betlejem. Nawet zły Herod pomaga im odnaleźć kierunek. Odnajdują Noworodka urodzonego w skrajnej nędzy, w małym miasteczku, z dala od królewskich klimatów. Musieli być w szoku, a jednak rozpoznali w Nim króla. Oddali mu hołd.
Bóg jest dla wszystkich bez wyjątku. Ta prawda daje nadzieję tym, którzy Boga wciąż szukają, świadomie lub nie. Dla tych, którzy Boga znaleźli, to przestroga, by nie chcieli zatrzymać Go tylko dla siebie lub tylko dla „naszych”...
Moi kochani królowie
Leszek Śliwa
 
Melchior przynosi odzież i buty, Kacper słodycze i owoce, a Baltazar czasem może dać rózgę. Zanim wręczą prezenty, ich uroczysty wjazd ogląda cała Hiszpania.
Dzieci nieśmiało podchodzą do dostojnych monarchów po upominki. To zdjęcie zrobiono 5 stycznia 2005 w Los Tres Cantos – małej miejscowości pod Madrytem:
Kilkaset lat temu w całej Europie święto Objawienia Pańskiego było bardzo hucznie obchodzone. Świadczy o tym choćby... tytuł jednej z komedii Williama Szekspira: „Wieczór Trzech Króli, czyli jak wam się podoba” (oryginalny tytuł w dosłownym tłumaczeniu to „Dwunasta noc, czyli jak wam się podoba” – chodzi oczywiście o dwunastą noc po Bożym Narodzeniu). W ówczesnej Europie w tę „dwunastą noc” odbywały się jednak równie szalone zabawy jak w ostatni dzień karnawału. Komedia Szekspira miała być po raz pierwszy wystawiona w ten właśnie dzień i swym nastrojem to święto przypominać.
Uroczysty wjazd
Tradycje zabawy w dzień Trzech Króli utrzymały się w Hiszpanii, a także w hiszpańskojęzycznych krajach Ameryki Łacińskiej. Tam upominki dzieciom przynosi nie św. Mikołaj, lecz Trzej Królowie. Podczas Bożego Narodzenia dzieci piszą do Królów listy z prośbą o prezenty, rozpoczynając swe „petycje” od słów „mis queridos Reyes” (moi kochani Królowie).
Wieczorem 5 stycznia, w wigilię święta, w każdym hiszpańskim mieście odbywa się uroczysty i radosny wjazd Trzech Króli wraz z orszakami tzw. cabalgata de los Reyes. W rolę Królów wcielają się popularne osoby związane z miastem – artyści, sportowcy. Każdy poczytuje sobie za zaszczyt przyjęcie propozycji odgrywania roli w tej zabawie. Dwanaście lat temu świat obiegło zdjęcie sławnego argentyńskiego piłkarza Diego Armando Maradony w turbanie, złocistej szacie, z twarzą pomalowaną na czarno. Władze Sewilli, gdzie wówczas grał w piłkę w miejscowym klubie, poprosiły go, by był królem Baltazarem.
Podobnie jak członkowie orszaków, Królowie są przebrani w efektowne, wschodnie szaty. Melchior ma siwe włosy i brodę, Kacper jest brunetem, a Baltazar Murzynem. Na trasie przejazdu dostojnych gości witają tłumy dzieci z rodzicami. Świty monarchów rzucają w tłum garście cukierków. Co roku pierwszy program publicznej telewizji hiszpańskiej TVE transmituje na żywo wjazd Króli do Madrytu. Komentator relacjonuje szczegóły strojów i karet Mędrców ze Wschodu, zwanych z hiszpańska Gaspar, Melchor i Baltasar. W Madrycie karety i wielbłądy jadą na centralny plac miasta i składają dary w wystawionej tam szopce. Wcześniej burmistrz miasta wygłasza krótkie powitalne przemówienie. W imieniu Królów odpowiada najstarszy z nich, Melchior, składając wszystkim życzenia. Potem oczarowane dzieci wracają z rodzicami do domów, a nad ranem znajdują prezenty.
Słoma dla wielbłądów
Wieczorem dzieci są zobowiązane wyczyścić buty, bo właśnie koło nich Królowie złożą prezenty. Dzieci muszą również zadbać o to, by koło butów znalazła się słoma lub inne pożywienie dla wielbłądów z królewskich orszaków. Podobnie jak u nas o Mikołaju, w Hiszpanii rodzice mówią dzieciom o Trzech Królach, że dają prezenty tylko grzecznym. Dla niegrzecznych Baltazar ma rózgę lub węgiel. Tradycja przynoszenia zabawek jako prezentów trwa od połowy XIX wieku. Wcześniej podarunki były bardziej praktyczne. Melchior dawał odzież i buty, a Kacper słodycze i owoce.
Mędrcy świata
Drogę do Boga można odnaleźć, zamieszkując nawet bardzo pogańskie okolice...
O święcie Trzech Króli głośno było przez cały Boży 2009 rok, bo nasi dzielni posłowie raz są za, raz przeciw ustanowieniu dnia wolnego od pracy. Tymczasem mamy 6 stycznia jako zwykły dzień pracy, ale w Kościele to święto nakazane. Właściwa nazwa tego święta to uroczystość Objawienia Pańskiego (gr. Epifania).
Powstało w III/IV wieku w Egipcie i początkowo było obchodzone tylko na Wschodzie. Jest to najstarsze święto poświęcone tajemnicy Wcielenia. Przy czym akcent spoczywał nie tyle na historycznej opowieści o żłóbku, ile raczej na teologicznym znaczeniu tego wydarzenia. W treść święta wpisane było także wspomnienie pokłonu Mędrców, chrztu Jezusa w Jordanie i cudu w Kanie Galilejskiej.
Wprowadzenie święta Epifanii było reakcją starożytnego Kościoła na szerzącą się w pierwszych wiekach herezję gnozy. Gnostycy głosili m. in., że Jezus stał się Synem Bożym dopiero w momencie chrztu w Jordanie. Kościół podkreślał, że Jezus jest Synem Bożym od początku swojej ludzkiej egzystencji. Słowo stało się ciałem i zamieszkało między nami. Bóg objawił siebie w Jezusie. Taka jest najstarsza treść święta Objawienia Pańskiego.
Święto Epifanii przyjęło się szybko na Zachodzie. Akcenty się poprzesuwały: w prawosławiu skoncentrowano się na chrzcie w Jordanie, a na Zachodzie na pierwszy plan wysunął się pokłon Trzech Króli. W Ewangelii mowa jest o mędrcach lub magach. Królami nazwał ich Cezary z Arles (VI w.), a ich rzekome imiona – Kasper (lub Kacper), Melchior i Baltazar pojawiły się dopiero we wczesnym średniowieczu. Istotą święta Objawienia Pańskiego nie jest wspominanie historii o pokłonie mędrców, lecz świętowanie prawdy o Bogu, który objawia się w ludzkiej postaci.
Bóg przychodzi nie tylko do narodu wybranego, ale do całej ludzkości. Mędrcy przychodzą z pogańskich stron. Symbolizują prawdę o uniwersalnym charakterze Dobrej Nowiny. Dlatego modlimy się tego dnia w intencjach misyjnych. Trzej królowie podpowiadają, że mądrość prawdziwa polega na wytrwałym szukaniu Boga i konsekwentnym podążaniu w Jego stronę. Nad każdym z nas (także na pogańskim niebie!) Bóg zapala betlejemską gwiazdę, która może nas doprowadzić do spotkania ze Zbawcą. Trzeba tylko dać się poprowadzić, uważać na Heroda i nie dać się ciemnościom.

 
7 styczeń. Święty Rajmund z Panyafort:
Kto porządkuje własne sprawy, ten przyczynia się do zaprowadzania ładu w całym świecie.
 
Św. Rajmund z Penyafort zasłynął jako wybitny profesor prawa kanonicznego. Należał do grona pierwszego pokolenia dominikanów. Urodził się około roku 1170 w pobliżu Barcelony. Tam, w szkole katedralnej, rozpoczął swoją edukację. Około trzydziestego roku życia wyjechał do Bolonii, gdzie zdobył wszechstronne wykształcenie prawnicze. Wrócił do Barcelony, gdzie pomagał św. Piotrowi Nolasco w założeniu Zakonu Najświętszej Maryi Panny Miłosierdzia dla Odkupienia Niewolników. Głównym celem tego nowego zakonu było uwalnianie chrześcijańskich niewolników z rąk muzułmańskich.
Duchowni należący do tego zgromadzenia składali zobowiązanie oddania się w razie potrzeby w niewolę w zamian za przetrzymywanych przez muzułmanów niewolników. Sam Rajmund postanowił jednak zostać dominikaninem i pracować jako profesor prawa. Papież Grzegorz IX, powiadomiony o jego wybitnych umiejętnościach, wezwał go do Rzymu i mianował bliskim współpracownikiem, a także osobistym spowiednikiem. Głównym zadaniem, które powierzył Rajmundowi, było opracowanie jednolitego zbioru dokumentów prawa kościelnego. Papieżowi chodziło o uporządkowanie kościelnych przepisów. Już wcześniej (około 1140 r.) powstała księga – tzw. Dekret Gracjana, który zbierał w jednym dziele rozproszone kościelne teksty prawne, ale od tego czasu pojawiła się spora ilość nowych dokumentów, które trzeba było znowu zebrać w jedną całość.
W ciągu czterech lat Rajmund wywiązał się z powierzonego zadania. Owocem jego pracy były tzw. Dekretały Grzegorza IX, zatwierdzone przez papieża w 1234 roku. Księga opracowana przez Rajmunda była przez długie wieki podstawowym zbiorem prawa kanonicznego. W 1236 r. Rajmund wrócił do Hiszpanii, a dwa lata później został wybrany na generała zakonu dominikanów, drugiego po św. Dominiku. Opracował na nowo konstytucje zakonne. Był spowiednikiem i doradcą króla Aragonii, Jakuba I, a także wielu mężów stanu. Wymówił się od objęcia biskupstwa. Zasłynął także jako autor praktycznego podręcznika teologii moralnej dla spowiedników. Chciał apostołować wśród Maurów i Żydów. Zorganizował studium języka arabskiego dla dominikanów, którzy podejmowali misję wśród Arabów z Hiszpanii i w Afryce. Rajmund, żyjąc bardzo aktywnie, dożył setki. Jego pogrzeb był prawdziwą manifestacją. Wziął w nim udział sam król ze swoim dworem.
Nie znajduję efektownej pointy dla życiorysu średniowiecznego dominikanina. Ale może to jest właśnie najlepsze podsumowanie jego życia: zero efekciarstwa i solidna praca, zgodna ze swoimi zdolnościami, na chwałę Bogu i dla Kościoła. Robienie porządku w księgach, a także w myśleniu i w życiu. Niewątpliwie św. Rajmundowi przyświecała jedna z głównych idei średniowiecza – ordo, czyli porządek, ład. Kto opanowuje chaos, porządkuje własne sprawy, kierując się i rozumem, i wiarą, ten przyczynia się do zaprowadzania ładu w całym świecie. Od czego zacząć? Może od porządku w moim pokoju, na biurku, w szafie…

 
8 styczeń. Święty Seweryn z Noricum
Seweryn uchodzi za patrona Bawarii i jednego z głównych patronów Austrii.
 
Miał przyjść na świat około 410 roku, jako potomek jednego z najznakomitszych rzymskich rodów. Nie przepadał jednak szczególnie za miejskim stylem życia, ani za wojskiem, w którym miał nawet krótko służyć, dlatego też - jak pisał ksiądz Wincenty Zaleski - „spragniony ciszy udał się na Wschód i tam na pustyni wiódł życie pokutnicze”.
Z czasem jednak obudziła się w nim misjonarska natura, dlatego też w 454 roku opuścił Azję Mniejszą i udał się do rzymskiej prowincji Noricum, czyli na terytorium dzisiejszej Austrii. Przemierzać miał głównie okolice Wiednia oraz miejscowości Krems an der Donau, tam zaś godzić skłóconych ze sobą wodzów rozmaitych germańskich plemion, prowadząc przy tym wzorowy, ascetyczny tryb życia.
Podtrzymywał na duchu rzymskich obywateli Noricum, którzy odczuwali coraz większą trwogę przed sukcesywnie rosnącymi w siłę Germanami. Założył także - między innymi - klasztory w Mautern oraz w Innstad nieopodal Pasawy.
Seweryn zmarł 8 stycznia 482 roku. Jego losy znamy dzięki żywotowi, którego spisania podjął się uczeń Seweryna, niejaki Eugippiusz – opat w warownym mieście Luculanum, leżącym nieopodal Neapolu.
Warto dodać, iż wkrótce po śmierci Seweryna „austriaccy rzymianie” zmuszeni zostali przez germańskich wodzów do opuszczenia ich terytoriów i powrotu do Italii. Zabrali więc ze sobą relikwie świętego, które umieszczono w klasztorze Frattamaggiore pod Neapolem i które można oglądać tam do dziś. Byłą pustelnię Seweryna można natomiast zobaczyć w Pasawie. Pełni ona tam obecnie funkcję kościoła cmentarnego, zaś sam Seweryn uchodzi za patrona Bawarii i jednego z głównych patronów Austrii.

 
9 styczeń. Święty Adrian
Był oficerem wojska cesarskiego w czasach Dioklecjana (284-305), stacjonował w Nikomedii i dowodził żołnierzami pilnującymi więzień.
 
Przejęty cierpieniem prześladowanych chrześcijan, wyznał wiarę w Chrystusa, choć sam nie był nawet ochrzczony. Za nieposłuszeństwo cesarzowi został pozbawiony swego stanowiska i wtrącony do więzienia. Skazanego na śmierć odwiedzała w więzieniu żona Natalia. W jej obecności Adriana przywiązano do kowadła i zabito uderzeniami młota, a następnie spalono na stosie z ciałami innych chrześcijan. Szczątki męczenników zostały pochowane w Argyropolis koło Konstantynopola.
Według hagiografów prawdopodobnie w Nikomedii umęczono 2 Adrianów: jednego za panowania Dioklecjana, drugiego podczas prześladowań chrześcijan przez cesarza Licyniusza (308–324).
Istnieją świadectwa wczesnego kultu Adriana. Czczono go m.in. jako patrona żołnierzy i cechów kowalskich.
Natalia
Jest niekiedy wymieniana wraz z Adrianem jako męczennica. Zasłynęła z wytrwałości, z jaką wspomagała więźniów, którzy załamywali się w wierze. Szczególnie zaś troszczyła się o męża, by nie odstąpił od wyznania chrześcijańskiego. Jedna z legend mówi, że poniosła męczeńską śmierć wraz z grupą wyznawców w Nikomedii, inna że rozdała majątek ubogim i przeniosła się do Konstantynopola, gdzie do śmierci zajmowała się chorymi i ubogimi.
W sztuce
Wczesne przedstawienia ukazują go ubranego w tunikę i płaszcz (XI-wieczna miniatura w Sakramentarzu Ellenharda w Bambergu). Jego atrybutem jest krzyż męczeński w ręce. Natomiast późnośredniowieczna ikonografia przedstawia Adriana jako młodzieńca w zbroi towarzyszącego innym świętym. Do jego atrybutów w późniejszej ikonografii należą: kowadło jako narzędzie męczeństwa, topór i lew symbolizujący odwagę świętego. Obecnie jest również patronem producentów broni, ochroniarzy, strażników więziennych.
Adrian, imię łac. od nazwy miejscowości Hadria k. Wenecji data ur. nieznana, zm. 304(?), Nikomedia (Bitynia, ob. Turcja), męczennik z Nikomedii.

 
10 styczeń. Święty Grzegorz z Nyssy: Lot ku szczytom
Dusza uwolniona od ciężaru namiętności wznosi się lekkim i szybkim lotem ku najwyższym szczytom, ku coraz wyższym wierzchołkom – głosił Grzegorz z Nyssy.
 
Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel. Te słowa „Perfectu” mogliby spokojnie powtórzyć Ojcowie Kapadoccy, czyli trójka wybitnych pisarzy kościelnych (tzw. Ojców Kościoła) z IV wieku, pochodzących z Kapadocji (dzisiejsza Turcja). Byli to św. Bazyli Wielki i jego młodszy brat św. Grzegorz z Nyssy oraz św. Grzegorz z Nazjanzu. Łączyły ich nie tylko sprawy duchowe, ale także serdeczna przyjaźń. W kalendarzu zakonnym przypada dziś wspomnienie św. Grzegorza z Nyssy.
Grzegorz urodził się w 335 roku. Idąc śladami ojca, został retorem. Po śmierci żony, pod wpływem swojego przyjaciela, wstąpił do klasztoru założonego przez starszego brata. Stamtąd powołano go na biskupa Nyssy i nazwa tego miasta przylgnęła odtąd do jego imienia (nie należy mylić z Nysą na Śląsku). Okazał się jednak dość nieudolnym biskupem. Zasłynął nade wszystko jako żarliwy kaznodzieja i obrońca wiary Kościoła przed herezjami. Uczestniczył w Soborze w Konstantynopolu (381 r.), na którym razem z Grzegorzem z Nazjanzu domagał się uzupełnienia Nicejskiego Wyznania Wiary o prawdę dotyczącą Ducha Świętego. Pozostawił po sobie wiele pism teologicznych, mistycznych i komentarzy biblijnych.
Św. Grzegorz z Nyssy uważany jest za jednego z ojców mistyki chrześcijańskiej. Opisał drogę mistycznego poznania Boga, która polega na wznoszeniu się duszy aż do bezpośredniego oglądania Stwórcy. Celem mistyki jest upodobnienie się człowieka do Boga. „Dusza uwolniona od ciężaru namiętności, wznosi się lekkim i szybkim lotem ku najwyższym szczytom, ku coraz wyższym wierzchołkom – o ile tylko nic nie wstrzyma jej biegu – na mocy siły przyciągania, jaką dobro oddziałuje na tych, którzy się go trzymają”.
Nie warto „zatrzymywać się na tym, co już się pojęło, lecz wciąż i nieustannie poszukiwać więcej, niż się pojęło”. „Kto pragnie oglądać Boga – pisał – zobaczy Upragnionego, nieustannie postępując za Nim, a oglądanie Jego oblicza jest nieprzerwanym podążaniem drogą do Niego”. Św. Grzegorz dał podstawy tzw. teologii negatywnej, która akcentuje, że Bóg pozostaje w swej istocie niepoznawalny. Wejście Mojżesza w obłok było dla niego symbolem tej prawdy, że poznanie Boga dokonuje się nie tylko w świetle, ale także w duchowej ciemności.
Ciekawe, choć kontrowersyjne poglądy Grzegorza dotyczą spraw ostatecznych. Pisał o odnowieniu wszystkiego na końcu czasów. Uważał, że kary piekielne nie są wieczne, ale czasowe, a ich celem jest poprawa potępionego. Głosił odważną nadzieję (nie doktrynę!), że nawet szatan znajdzie ostatecznie drogę do pojednania z Bogiem.
Grzegorz z Nyssy – podobnie jak inni Ojcowie Kościoła – czerpał ze skarbca kultury helleńskiej. Z filozoficznej myśli antyku brali to, co pomagało im wyrazić wiarę opartą na Biblii. Posługiwali się rozumem, a jednocześnie odwoływali się do doświadczeń mistycznych. Ich pisma dowodzą, że droga rozumu i droga głębokiej modlitwy w dochodzeniu do Boga są sobie bliższe, niż się z pozoru wydaje.

 
11 styczeń. Święty Teodozy: Ojciec wielu klasztorów
Urodził się Teodozy w 424 roku w miejscowości Mogariassos w Azji Mniejszej, w krainie zwanej Kapadocją.
 
Pewnego dnia późniejszy święty postanowił pożegnać rodzinne strony i udać się do Syrii, gdzie udało mu się spotkać świętego Symeona Słupnika. Następnie - w Ziemi Świętej - Teodozy najpierw odwiedził miejsca związane z życiem i męką Jezusa, następnie zaś rozpoczął pustelniczy tryb życia. Miejscem jego odosobnienia stała się jaskinia leżąca nieopodal drogi wiodącej z Betlejem do Jerozolimy.
Wkrótce do Teodozego dołączyli kolejni mnisi, którzy zaczęli zajmować sąsiednie pieczary i jaskinie, a niebawem - wokół ustronnego dotąd miejsca - powstały także domy dla pielgrzymów i rozmaite warsztaty. Pustelnia Teodozego zamieniła się więc z czasem w prawdziwe, mnisie miasteczko, on sam zaś został mianowany w 494 roku przez patriarchę Jerozolimy Salustiusza, na tego, który ma się opiekować wszystkimi eremami znajdującymi się w Ziemi Świętej. Na wspomnienie zasługuje także fakt wielkiej przyjaźni, pomiędzy Teodozym i świętym Sabą, któremu znów Salustiusz powierzył nadzór nad wszystkimi eremami Palestyny.
Pod koniec swego życia 90-letni Teodozy podjął się niezwykle odważnego zadania. Postanowił opowiedzieć się przeciw szerzącej się wówczas herezji monofizytów, a tym samym przeciwstawić się samemu cesarzowi Anastazemu, za co został przez monarchę wygnany.
Późniejszy święty zmarł w wieku 105 lat, a jego ciało miało zostać złożone w tak zwanej grocie Trzech Króli. Warto dodać, iż jeszcze za życia otrzymał Teodozy tytuł Cenobiarchy, a więc ojca wielu klasztorów. Jego biografię znamy dzięki biskupowi Petry, Teodorowi. Ów wierny uczeń świętego spisał po śmierci swego nauczyciela najważniejszy zdarzenia z jego życia i tym samym przekazał je potomnym.

 
12 styczeń. Święty Arkadiusz
Z pochodzenia był zapewne Włochem. Odznaczał się niezwykłą pobożnością i miłosierdziem dla ubogich, których jako człowiek majętny ofiarnie wspomagał.
 
Na początku prześladowań chrześcijan za cesarza Dioklecjana (284–305) starosta Cezarei Mauretańskiej (ob. Szirszal, Algieria), z której pochodził Arkadiusz, kazał sporządzić spis wszystkich mieszkańców miasta i wyznaczył dzień, w którym mieli oni składać hołd rzymskim bóstwom.
Arkadiusz schronił się wówczas poza miastem. Gdy minął termin oddawania czci bożkom, starosta nakazał odnaleźć Arkadiusza i ukarać go za uchylenie się od obowiązku. Ponieważ nie zastano go w domu, uwięziono jego rodzinę.
Według zachowanej Pasji na wieść o tym Arkadiusz miał powrócić do miasta i sam stanąć przed obliczem sędziego. Początkowo starano się namówić go do złożenia hołdu bóstwom, a gdy to nie przyniosło skutku, by go przestraszyć, pokazano mu narzędzia katowskie. Arkadiusz wówczas sam oddał się w ręce oprawców.
Poddano go okrutnym torturom, odcinając po kawałku obie ręce i nogi, a potem ukrzyżowano. Podczas męki modlił się i wspierał na duchu swoich towarzyszy, nawołując ich do wytrwałości. Świadectwo o męczeństwie Arkadiusza pozostawił także jego rodak, Zenon z Werony.
W sztuce
Święty Arkadiusz jest przedstawiany jak inni wczesnochrześcijańcy męczennicy rzymscy - z kijem w ręce lub w scenie męczeństwa z odciętymi kończynami. Do jego atrybutów należą także: zapalona świeca, miecz lub siekiera.

 
13 styczeń. Święty Hilary: Chrześcijańskie okulary
Gdy popatrzymy na świat przez chrześcijańskie okulary, czyli przez Chrystusa, Bóg i człowiek nie będą konkurentami. Przeciwnie, im są bliżej siebie, tym bardziej są sobą.
 
Hilary kojarzy się z bohaterem wiersza Tuwima, który szukał zagubionych okularów. Najsłynniejszym świętym noszącym to imię był Hilary z Poitiers (Francja). Urodził się w roku 315 w pogańskiej rodzinie. Poszukując sensu życia, studiował Biblię i w końcu przyjął chrzest. Był już wtedy żonatym mężczyzną, miał córkę. Około roku 350 duchowieństwo i lud jego rodzinnego miasta wybrali go na biskupa.
Św. Hilary zasłynął przede wszystkim jako przeciwnik herezji zwanej arianizmem. Jej twórca – Ariusz († 336) kwestionował bóstwo Chrystusa. To niemożliwe – głosił – aby prawdziwy Bóg mógł narodzić się w ciele, doświadczać głodu, pragnienia, zmęczenia, cierpienia, śmierci. Jezus nie może być Bogiem równym Ojcu, musi być kimś niższym, jest stworzony przez Ojca. Tak w uproszczeniu przedstawiała się herezja ariańska, która zyskała wielu zwolenników w całym Kościele, także wśród biskupów. Jedność Kościoła była zagrożona.
Dla rozwiązania kwestii cesarz Konstantyn zwołał w 321 roku sobór powszechny do Nicei. Biskupi odrzucili tam poglądy Ariusza i sformułowali wyznanie wiary, które powtarzamy do dziś we Mszy św. „Bóg z Boga, światłość ze światłości, Bóg prawdziwy z Boga prawdziwego, zrodzony, a nie stworzony, współistotny Ojcu” – to słowa wymierzone w herezję ariańską. Sednem jest określenie: „współistotny Ojcu”. Wyraża ono prawdę, że Ojciec i Syn mają tę samą Boską istotę (naturę), czyli Syn nie jest „mniejszy” niż Ojciec. Jest naprawdę Bogiem.
Czy nie jest to zbędne komplikowanie prostoty Ewangelii? Takie zarzuty stawiano już w czasach soboru. A jednak św. Hilary i inni biskupi walczyli z arianizmem z głębszego powodu, niż się z pozoru wydaje. Chodziło nie tylko o jedność Kościoła. Stawką była obrona największego skarbu chrześcijaństwa – tajemnicy Chrystusa. Bóg nie posłał do nas swojego delegata. Choćby nawet najwspanialszego, jak chciał Ariusz. W Chrystusie Bóg we własnej osobie przyszedł na ziemię, aby odnaleźć i zbawić zagubionego człowieka. Słowo stało się ciałem. To Słowo jest wyznaniem miłości do człowieka. A miłości nie wyznaje się przez pośredników. Kochać można tylko osobiście.
Zwolennicy arianizmu, do których należał sam cesarz Konstancjusz (następca Konstantego), zmusili Hilarego, by opuścił swoje rodzinne Poitiers. Przez kilka lat przebywał na wygnaniu, na Wschodzie. Nie zmarnował czasu. Studiował teologię grecką, zdobył jeszcze głębsze uzasadnienie dla swojego stanowiska. Kiedy w końcu powrócił do Galii, skutecznie umacniał prawowierną wiarę. Uczył spojrzenia na świat przez chrześcijańskie okulary, czyli przez Chrystusa. W tej optyce Bóg i człowiek nie są nigdy konkurentami. Przeciwnie, im są bliżej siebie, tym bardziej są sobą.

 
14 styczeń. Święta Nina z Gruzji: Suknia pełna zdrowia
W środku nocy Nina przytuliła niemowlę, okryła je własną suknią i zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko wyzdrowiało.
 
Nino, spakuj się i jedź do Gruzji – usłyszała młodziutka dziewczyna. Mieszkała w Kapadocji, na terenie dzisiejszej Turcji. Była krewną samego patriarchy Jerozolimy Juwenaliusza. Mieszkała sama. Tuż po jej narodzeniu ojciec odszedł, by żyć w samotności na pustyni, a matka została diakonisą. Maleńką Ninę oddano na wychowanie znajomej staruszce. Wieczorami kobieta często opowiadała dziewczynce o dalekim skalistym kraju – Iwerii (Gruzji). Dziewczyna przypomniała sobie tę nazwę, gdy w czasie modlitwy usłyszała stanowczy glos: – Nino, jedź do Gruzji. Zabierz ze sobą krzyż! Zaniemówiła z wrażenia, ale rychło spakowała się i ruszyła w stronę ogromnych postrzępionych szczytów Kaukazu. Kroniki podają, że do Gruzji dotarła w 319 roku jako niewolnica. Zastała kompletnie pogański kraj. Czuła się bardzo samotna. Co mogła zdziałać w tak wielkim kraju jedna, słaba dziewczyna?
Wnet objawił się jej niezwykły dar, którym podbiła serca twardych Gruzinów. Gdy w domu, w którym służyła, zachorowało dziecko, kompletnie załamani rodzice wysłali niewolnicę, by czuwała przy kołysce. W środku nocy Nina przytuliła niemowlę, okryła je swą suknią i zaczęła gorąco błagać o cud. Dziecko wyzdrowiało. O niezwykłym zdarzeniu opowiadano z wypiekami na twarzy w okolicznych osadach. Niebawem wiadomość o służącej, która swymi modłami przywraca zdrowie, dotarła do samego dworu królewskiego. Gdy o darze niewolnicy usłyszała Nana, żona władcy Kartlii, wezwała ją do siebie. Chorowała od dawna, a lekarze bezradnie rozkładali ręce. – Pani, nie jestem godna, by przyjść na twój dwór – odpowiedziała Nina, więc królowa sama odwiedziła dom niewolnicy. Nina okryła ją suknią i zaczęła błogosławić Boga. Królowa wyzdrowiała. Zachwycony król nagrodził niewolnicę srebrem i złotem, ale ta kazała odesłać wszystkie kosztowności. – Nie mnie dziękujcie, ale Chrystusowi – powiedziała.
Król był poganinem, nie znał Chrystusa i długo pozostawał nieufny. Podobno zmienił zdanie, gdy zabłądził na polowaniu. Długo krążył po ciemnym lesie, a w końcu bezradny zawołał: Chryste, przyjmę chrzest, jeśli odnajdę drogę do zamku. Wówczas, jak piszą kroniki, mgły rozstąpiły się, zaświeciło słońce, a władca odlazł właściwą ścieżkę. Królewska para przyjęła chrzest, a niebawem wysłała do cesarza Konstantyna posłów, z prośbą o przysłanie do Gruzji kapłanów. A Nina? Dalej pokornie służyła Bogu, a Ten potwierdzał jej naukę wieloma cudami. Gdy miała sześćdziesiąt siedem lat, Bóg objawił jej, że wkrótce umrze. Przy łożu chorej miały miejsce liczne uzdrowienia. W 342 r. na miejscu jej pochówku wzniesiono cerkiew św. Grzegorza i założono żeński monaster noszący imię Świętej. Gruzińska Cerkiew Prawosławna nazwała Ninę „równą apostołom”.

 
15 styczeń. Święty Paweł Pustelnik: Pierwszy Pustelnik
"Paweł, widząc rozliczne męki zadawane chrześcijanom, uciekł na pustynię... A kiedy Antoni myślał, że jest pierwszym pustelnikiem między mnichami, dowiedział się we śnie, że jest inny, o wiele jeszcze od niego doskonalszy pustelnik...
 
Paweł jednak przeczuwając przybycie Antoniego zamknął drzwi na zasuwę, ale Antoni błagał, aby mu otworzył, twierdząc, że żadną miarą stamtąd nie odejdzie, lecz raczej umrze na tym miejscu. Na koniec Paweł ulegając jego prośbom otworzył i od razu obaj padli sobie w objęcia".
Tak spotkanie dwóch wielkich pustelników: św. Pawła z Teb (jego wspomnienie obchodzimy 15 stycznia) i św. Antoniego, opata (wspomnienie 17 stycznia) opisał Jakub de Voragine w "Złotej legendzie". Nie był pierwszym, który relacjonował życie św. Pawła. Uczynił to już przed nim św. Hieronim. Św. Paweł pustelnik urodził się około roku 228 w Tebach, niegdyś będących wielką stolicą egipskich faraonów, lecz za jego czasów stanowiących maleńką wioskę.
Gdy Paweł miał około 20 lat, za panowania cesarza Decjusza wybuchło jedno z najkrwawszych prześladowań chrześcijan. By uniknąć tortur i śmierci młody człowiek udał się na pustynię. Pustelnicze życie okazało się jego powołaniem, gdy więc po dwóch latach prześladowanie ustało, Paweł pozostał na odludziu. Jako pustelnik przeżył 90 lat. Zmarł w roku 341.
Legenda głosi, że żywił go Pan Bóg, codziennie posyłając mu pół bochenka chleba. Posłańcem przynoszącym pożywienie był kruk.
Kiedy św. Paweł pustelnik był bliski śmierci, odwiedził go św. Antoni opat. W "Złotej legendzie" znajdujemy w związku z tym następujące opowiadanie: "Skoro zaś nadeszła godzina posiłku, kruk przyniósł podwójną porcję chleba, a gdy Antoni dziwił się temu, Paweł odparł, że Bóg co dzień go tak zaopatrywał, a podwoił zaopatrzenie ze względu na gościa. Powstał między nimi pobożny spór, który jest godniejszy, by dzielić chleb. Paweł oddawał ten zaszczyt gościowi, a Antoni starszemu. Na koniec obaj położyli rękę na chlebie i podzielili go na równe części".
Paweł jest pierwszym pustelnikiem, którego imię znamy, dlatego otrzymał zaszczytny przydomek "Pierwszego Pustelnika". Jest patronem zakonu paulinów, a także piekarzy i ludzi tkających dywany.
Pustelnik mimo woli
Nasze powołanie odkrywamy nieraz jakby mimochodem.
Nie wiemy na sto procent, czy w ogóle istniał. O jego życiu dowiadujemy się tylko z jednego źródła, którym jest życiorys napisany przez św. Hieronima (IV w.). Uczeni spierają się, czy Hieronim stworzył idealny obraz życia pustelniczego, czy opisał autentyczną postać. Większość historyków przyjmuje, że Paweł z Teb jest jednak postacią historyczną. To on był najprawdopodobniej pierwszym człowiekiem, który szukał na pustyni ideału życia chrześcijańskiego. W jego ślady poszło wielu innych chrześcijan, tęskniących za głębokim życiem duchowym.
Święty pustelnik żył w Egipcie. Przyszedł na świat w Tebach, starożytnej stolicy faraonów, w 228 r. Miał zamożnych rodziców. Był chrześcijaninem. Kiedy w roku 240 r. wybuchło prześladowanie za cesarza Decjusza, postanowił ukryć się na pustyni. Jego szwagier, poganin, postanowił go zadenuncjować, aby przejąć jego majątek.
Paweł, dowiedziawszy się o tym, uciekł jeszcze dalej w głąb pustyni i zamieszkał w skalnej grocie. Tam tak zasmakował w pustelniczym życiu, że pozostał na pustyni przez 90 lat, aż do swojej śmierci. Codzienność wypełniał modlitwą, żywił się daktylami. Legenda powiada, że kruk przynosił mu codziennie połówkę chleba. Kiedy odwiedził go inny słynny pustelnik – św. Antoni, kruk miał przynieść Pawłowi cały bochenek. Św. Antoni pochował ciało pustelnika. Legenda głosi, że kiedy nie radził sobie z wykopaniem grobu, pojawiły się dwa lwy, które to uczyniły.
Kiedy w połowie XIII w. na Węgrzech powstawał nowy zakon pustelniczy, jako patrona obrano św. Pawła Pustelnika. Stąd nazwa: Zakon Braci Świętego Pawła Pierwszego Pustelnika. Na Jasnej Górze, która jest dzisiaj główną siedzibą paulinów, na każdym kroku spotykamy herb zakonu, nawiązujący do życia św. Pawła. Widzimy na nim palmę, która dostarczała pustelnikowi owoców i liści na szatę, kruka przynoszącego chleb oraz dwa lwy, z którymi żył w przyjaźni i które wygrzebały mu grób.
Co roku paulini obchodzą w styczniu nowennę ku czci patrona, tzw. pawełki. Historia Egipcjanina sprzed ponad 1700 lat przypomina o tym, że nasze powołanie odkrywamy nieraz jakby mimochodem. Paweł nie marzył bynajmniej o życiu na pustyni. Trafił tam zmuszony przez zewnętrzne okoliczności. I tam odnalazł Boga i siebie samego. Nieraz to, co wydaje się bez sensu, prowadzi nas do celu.
Autor tekstu: ks. Tomasz Jaklewicz.

 
16 styczeń. Św. Marceli I - papież
Za panowania cesarza Dioklecjana, a więc na przełomie III i IV wieku, dochodziło do wyjątkowo brutalnych prześladowań chrześcijan. Doszło nawet do tego, iż przez 3,5 roku żaden z dostojników nie mógł pełnić funkcji papieża.
 
Gdy nowym cesarzem został Maksencjusz, antykościelne nastroje zostały nieco stonowane i właśnie wtedy głową Kościoła został wybrany Marceli I.
Udało mu się zreorganizować rzymski Kościół – podzielił go na 25 tak zwanych tituli, czyli parafii, którymi zarządzać mieli prezbiterzy. Z „Liber pontificalis” dowiadujemy się także, iż Marceli wyznaczyć miał nowe miejsca pochówku chrześcijan. Ustalił także, że synody będą się mogły w przyszłości odbywać wyłącznie za pozwoleniem biskupa Rzymu.
Tych, którzy pod groźbami pozbawienia życia wypierali się swej chrześcijańskiej wiary, Marceli przyjmował na nowo do wspólnoty, jednak stawiał im jeden warunek: konieczność odpokutowania wcześniejszego zaparcia się wiary. Ale nie wszyscy godzili się na publiczne okazanie skruchy. Doszło nawet do tego, iż część niezadowolonych wiernych wypowiedziała posłuszeństwo papieżowi, a w Rzymie doszło do rozruchów, w których brali udział zwolennicy i przeciwnicy Marcelego I.
Cesarz Maksencjusz obarczył winą za zamieszki Marcelego i zesłał go w nieznane miejsce, z którego papież miał już nigdy nie powróć, choć warto dodać, że istnieje także legenda, zgodnie z którą, cesarz miał zamienić jeden z papieskich kościołów w stajnię dla koni, przy których, aż do śmierci „zdegradowany” Marceli I miał ponoć ciężko pracować...

 
17 styczeń. Św. Antoni, opat - święty Egipcjanin
Pokusa łatwego chrześcijaństwa – wiary, która niewiele kosztuje – jest wciąż żywa. Lekiem na tę pokusę jest pustynia. Warto powalczyć o jej skrawek pośrodku naszych ważnych spraw.
 
Jego postać została przysłonięta przez imiennika, żyjącego prawie 1000 lat później, czyli św. Antoniego z Padwy. A szkoda, bo Antoni Pustelnik, zwany również Opatem lub Wielkim, to postać barwna i ważna w historii Kościoła. Jego żywot spisany przez św. Atanazego stał się pierwszym i szeroko znanym manifestem życia pustelniczego.
Żył w Egipcie na przełomie III i IV wieku. Pochodził z bogatej koptyjskiej rodziny. Po śmierci rodziców zastanawiał się – podobnie jak ewangeliczny bogaty młodzieniec – co zrobić ze swoim życiem. Pewnego dnia usłyszał słowa Ewangelii: „Jeśli chcesz być doskonały, idź, sprzedaj, co posiadasz, i rozdaj ubogim, a będziesz miał skarb w niebie. Potem przyjdź i chodź za Mną” (Mt 19,21). Postąpił zgodnie z radą Jezusa. Rozdał majątek ubogim i zamieszkał w grobowcu na skraju rodzinnej wioski. Później dla uniknięcia rozgłosu przeniósł się w głąb pustyni, aby tam w ascezie i samotności szukać Boga. Wiele osób odwiedzało jego pustelnię.
Jedni szukali rady mądrego pustelnika, inni pragnęli naśladować jego styl życia. Niektórzy osiedlali się w pobliżu. Powstawały pierwsze wspólnoty eremitów. Takie były początki życia zakonnego. Z biegiem lat, stuleci pojawiły się reguły i rozmaite formy organizacyjne. Ideał życia monastycznego od czasów Antoniego pozostaje jednak wciąż taki sam: odejście od świata, asceza, milczenie, kontemplacja, praca, poddanie się zakonnej regule i przewodnikowi duchowemu. Słowem – rezygnacja z wielu dóbr doczesnych, po to, aby odnaleźć Dobro Najwyższe.
Niektórzy twierdzą, że pierwsi mnisi byli uciekinierami szukającymi na pustyni schronienia przed rzymskimi prześladowaniami. Inni uważają, że ruch monastyczny rozwinął się jako protest przeciwko spadkowi jakości życia chrześcijan po ustaniu rzymskich prześladowań. Ten drugi pogląd wydaje się bliższy prawdzie. Kiedy cesarz Konstantyn wydał w roku 313 edykt mediolański, chrześcijanie mogli wreszcie wyjść z podziemia. Z biegiem czasu chrześcijaństwo stawało się religią cieszącą się w cesarstwie przywilejami. Pojawiało się coraz więcej chrześcijan tylko z nazwy. Wiara potaniała, a nawet zaczęła się po ludzku opłacać. Życie pustelnicze było próbą przeciwstawienia się temu trendowi, było poszukiwaniem radykalnej gorliwości. Jako że czasy męczenników przeszły już do historii, ich miejsce stopniowo przejmowali mnisi. To oni stawali się „bożymi atletami” odrzucającymi bezpieczne, wygodne życie, aby stawiać czoła duchowi świata i wznieść się na wyżyny kontemplacji.
Pokusa łatwego chrześcijaństwa – wiary, która niewiele kosztuje – jest wciąż żywa. Lekiem na tę pokusę jest pustynia. Warto powalczyć o jej skrawek pośrodku naszych ważnych spraw. Kto doświadczył pustyni, wraca z niej inny. Odróżnia fatamorganę od oazy, docenia smak wody, kawałka chleba. Wie, że wszystko jest darem. Tęskni za głębią.

 
18 styczeń. Św. Małgorzata Węgierska - zwyczajna mniszka z królewskiego rodu
Małgorzata Arpadówna urodziła się jako ósme dziecko króla Węgier Beli IV i Marii Laskaris, cesarzówny bizantyjskiej.
 
Na świat przyszła podczas inwazji tatarskiej na Węgry, stąd też legenda lokalizuje jej narodziny na zamku Klis koło Splitu w Dalmacji, w końcu 1242 r. Małgorzata została ofiarowana Bogu na Jego wyłączną służbę w akcie przebłagalnym o uratowanie Węgier od najazdu Tatarów. Wypełniając ślub, Bela IV i Maria Laskaris 3,5-letnią córkę umieścili w klasztorze św. Katarzyny w Veszprém, należącym do dominikanek.
Tam też pod opieką dawnej damy dworu, następnie mniszki, Olimpiades de Bodomer wychowywała się, wdrażając w życie duchowne oraz poznając sztukę czytania, śpiewu liturgicznego i prace właściwe dla wielkopańskich córek. Małgorzata pragnęła prowadzić życie mnisze, zatem udało się jej odwieść rodziców od małżeńskich planów dynastycznych, najpierw z Bolesławem Pobożnym, księciem kaliskim, następnie z Przemysłem II Ottokarem, królem czeskim.
Mając 12, lat złożyła uroczyste śluby zakonne. W klasztorze, mimo królewskiego pochodzenia, była szeregową mniszką. Nie znaczy to, że zwyczajną. Legendy opisują jej niezwykłość. Powszechnie podziwiane było jej umiłowanie liturgii i oficjum. Przed Najświętszym Sakramentem spędzała długie godziny na prywatnej modlitwie i adoracji. Miała głęboki kult Męki Chrystusowej. Specjalną cześć żywiła dla Boga Ojca i Ducha Świętego. Bardzo czciła też Matkę Boską. Centrum życia Małgorzaty stanowiła Msza święta, a Chrystus Eucharystyczny był jej największą pociechą. Kult dla Ciała Bożego ukrytego w znaku Chleba stanowił wyznacznik duchowości modlitewnej świętej. Żar modlitwy podsycała ascezą.
Jej głęboka gorliwość w praktykach pokutnych należała do typowych dla średniowiecznych świętych, jednak pragnienie ducha prowadziło do szeregu surowych umartwień. Legendy omawiają akcesoria pokutne; do dziś zachowała się ascetyczna obręcz pokutna na biodra świętej, wykonana z żelaza. Małgorzata miała nosić trzy rodzaje włosiennic: z szczecin wieprzów, z włosów końskich i z kolców jeża. Trzewiki natomiast gwoździami wyścielała. Trzy razy w tygodniu praktykowała biczowanie dyscypliną, często używanym przez średniowieczne zakonnice środkiem umartwiania się. Umartwiała się także przez posługę chorym, przyjmowała publicznie upokorzenia, nosiła najbardziej zniszczony habit, a pragnąc stać się pokorniejszą, chodziła w okresie wielkopostnym w zarobaczałym i brudnym stroju, przez co doświadczała odrzucenia przez społeczność klasztoru. Często rezygnowała ze snu oraz ograniczała i tak skromne posiłki.
Mimo ciężkich wyrzeczeń Małgorzata chętnie podejmowała najcięższe prace w klasztorze. Spełniała z radością funkcję infirmerki, obejmując czułą opieką chore zakonnice oraz służące. Sprzątała korytarze klasztorne, dźwigała ciężary do kuchni, w której gotowała w wielkich garach na odkrytym palenisku strawę dla mniszek. Ta heroiczna służba prowadziła do tego, że jej ręce często pękały, puchły i krwawiły.
 Chociaż Małgorzata całe życie spędziła za klauzurą, pozostała wrażliwa na ludzką biedę. Podarunki, otrzymywane od rodziców i krewnych, za zgodą przeoryszy, przekazywała potrzebującym. O jej miłości miłosiernej opowiada legenda, w której Małgorzata przez kratę w chórze zobaczyła prawie nagiego człowieka, więc szybko obdarowała go własną suknią. Dbała także o to, by i inne siostry udzielały jałmużny.
Mimo że żyła w cieniu klauzury, nieobce jej były losy Węgier. Starała się mediować podczas kryzysów politycznych, nie bacząc na to, że narażała się na nieprzyjemności. Doszło nawet do groźby usunięcia jej z klasztoru, pod wpływem niechęci wielu możnych, którym wypominała błędy. Życiem modlitewnym i pokutnym w 1266 r. wyprosiła u Boga pojednanie między Belą IV a jego synem Stefanem V, bratem Małgorzaty. Pokój został podpisany uroczyście w klasztorze Panny Maryi na wyspie Zajęczej pod Budą. Tego też roku święta stanęła przed trzecią propozycją małżeństwa, tym razem z Karolem Andegaweńskim, królem Neapolu. I ta perspektywa działalności politycznej została przez Małgorzatę odrzucona. W trosce o dobro poddanych Królestwa Węgierskiego prowadziła liczne rozmowy z ojcem i bratem oraz z możnowładcami. Jednak jeszcze więcej uzyskała przez modlitwy i pokutę.
Małgorzatę była niezwykłą osobą. Wiadomo, że miała dar przenikania ludzkich myśli, potrafiła też prorokować. Zdarzały się przypadki odzyskiwania zdrowia przez chorych, za których się modliła. Legenda opowiada nawet o wskrzeszeniu służącej, która wpadła do klasztornej studni i zabiła się, a Małgorzata swymi modlitwami dokonała cudu.
W czasie długich modlitw doznawała ekstaz. Jej twarz oblewała się wówczas nadziemskim blaskiem. Zauważono także mistyczny ogień nad jej głową. Rzecz się powtórzyła podczas biczowania, gdy jej obnażone ciało zajaśniało niezwykłym blaskiem. Miała także całkiem praktyczne właściwości, jak ściąganie z ognia ogromnych garów bez poparzenia się, czy dźwiganie olbrzymich beczek z winem.
Małgorzata, znana z nieprzeciętnej urody mniszka, która swe życie zatopiła w Bogu, ustawicznie do Niego się modląc, opiekunka sierot, wdów, ubogich oraz heroiczna zakonnica klauzurowa, przepowiedziawszy datę swej śmierci, zasnęła w Panu w nocy 18 stycznia 1270 r., mając 28 lat. Została pochowana w kościele klasztornym, a wokół jej grobu zaczęły się dziać liczne cuda. Przekonanie o jej świętości kierowało do klasztoru Panny Maryi w Budzie kroki licznych pątników.
Po zajęciu Budy przez Turków relikwie Małgorzaty tułały się wraz z dominikankami, znajdując azyl w Wielkim Waradynie, następnie w Koszycach i Trnawie. Od 1618 r. spoczywały w kościele Klarysek w Bratysławie. Po kasacie klasztoru w 1782 r. zaginęły. Obecnie część relikwii św. Małgorzaty znajduje się w opactwie Pannonhalma, w kościele Dominikanów w Budapeszcie, a jej pas pokutny jest przechowywany w muzeum archidiecezjalnym w Ostrzyhomiu.
Nieprzerwany wielowiekowy kult Małgorzaty uznał Kościół. 28 lipca 1789 r. Pius VI pozwolił diecezji Siedmiogrodu na odprawianie Mszy św. i oficjum według formularza o błogosławionej Małgorzacie. 26 stycznia 1805 r. papież Pius VII ogłosił ją błogosławioną, czczoną w całym zakonie. Papież Pius XII 19 listopada 1943 r. włączył ją w poczet świętych Kościoła powszechnego.
Święta Małgorzata jest wspominana w liturgii 18 stycznia. Warto dodać, że Małgorzata miała siostry, które również Kościół uznał za godne chwały ołtarzy: starsze - Konstancję, księżnę halicką, potem tercjarkę dominikańską we Lwowie; św. Kingę, księżnę krakowską, następnie klaryskę w Starym Sączu; i młodszą siostrę - bł. Jolantę, po owdowieniu klaryskę w Gnieźnie.

 
19 styczeń. Józef Sebastian Pelczar - pasterz gorliwy
Z natury hojnie obdarzony, przyrodzonych darów nie marnował, ale je mnożył i rozwijał, aby kierując się duchem wiary, stawać się człowiekiem Bożym” - tak charakteryzuje biskupa Pelczara polski słownik hagiograficzny Nasi święci.
 
Jest to charakterystyka tyleż trafna, co ogólna. Bo też i świętość, którą w niedzielę 18 maja uroczyście ogłosi Jan Paweł II, nie ma w sobie nic spektakularnego - nie narzuca się ani niezwykłością zdarzeń zewnętrznych, ani gwałtownością przemian duchowych. Przypomina raczej drogę człowieka, który wytrwale, metr po metrze, przez całe życie pnie się ku górze.
No dobrze - powie ktoś - ale czy tego rodzaju życie nie jest jednostajne i nudne? Czy może dawać satysfakcję? Czy potrafi zachwycić i porwać do świętości innych ludzi? 2 czerwca 1991 roku podczas Mszy beatyfikacyjnej w Rzeszowie Ojciec Święty stwierdził, że był to człowiek, który „nie tylko mówił: »Panie, Panie«, ale spełniał wolę Ojca, tak jak objawił ją nam Jezus Chrystus”.
Formowanie charakteru
Przyjrzyjmy się więc bliżej postaci Józefa Sebastiana. Urodził się 17 stycznia 1842 roku w Korczynie, niedaleko Krosna, jako syn Wojciecha i Marii z domu Mięsowicz. Biografowie są zgodni, że to matka przekazała mu podstawowe prawdy wiary i zaszczepiła w nim ducha pobożności, jednak od samego początku miał też chłopiec szczęście do szlachetnych i mądrych duszpasterzy. Pierwszym z nich był korczyński wikary ks. Jabłoński, który zachęcił rodziców, by wysłali syna na dalszą naukę do Rzeszowa.
W rzeszowskim gimnazjum młody Pelczar trafił na nieprzeciętnego katechetę, ks. Dymnickiego, który pogłębiał jego pobożność, rozbudzał uczucia patriotyczne oraz zapał do pracy społecznej. To wszystko nie pozostało bez wpływu na decyzję o wyborze drogi kapłaństwa.
Lata 1858-1864 spędził Józef Sebastian w przemyskim seminarium duchownym, gdzie, już jako alumn, ukończył nauki gimnazjalne, składając w 1860 roku egzamin dojrzałości. Wielkie wsparcie znajdował u swoich przełożonych - rektora seminarium ks. Skwierczyńskiego i opiekuna duchownego ks. Łobosa, a także u miejscowego proboszcza oraz kolegów seminaryjnych, pochodzących z Korczyna.
Po święceniach kapłańskich, które otrzymał 17 lipca 1864 roku, skierowany został do Sambora i - mimo braku doświadczenia - rzucony w wir obowiązków, w pełni im podołał, znów dzięki przykładowi gorliwych współbraci - proboszcza i wikarego.
Do pogłębienia duchowości oraz poszerzenia horyzontów intelektualnych młodego kapłana przyczynił się w dużym stopniu jego wczesny, trwający prawie trzy lata, pobyt w Wiecznym Mieście, który zawdzięczał o. Piotrowi Semenence, jednemu ze współzałożycieli Zgromadzenia Zmartwychwstańców. Ks. Pelczar mieszkał w nowo otwartym Kolegium Polskim w Rzymie, studiował teologię na Gregorianum oraz prawo kanoniczne w Liceum św. Apolinarego, i z obu tych dyscyplin uzyskał doktorat.
Modlitwa i czyn
Z perspektywy czasu widać, że pierwszy okres formacji duchowej ks. Józefa Pelczara miał dla jego późniejszej posługi znaczenie decydujące. To wtedy zakiełkowała jego miłość do ambony i konfesjonału, zrodziła się wielka pasja społecznikowska, ujawniły się zamiłowania naukowe, pisarskie i pedagogiczne oraz niezwykłe talenty organizacyjne, obudziła się żyłka podróżnicza, ukształtowały się również takie cechy charakteru, jak prawość, sumienność, pracowitość czy wytrwałość w dążeniu do celu.
Dzięki wspomnianym zaletom i zdolnościom Józef Sebastian mógł przez długi czas spełniać się także w pracy naukowej. Najpierw wykładał teologię pastoralną i prawo kanoniczne w seminarium w Przemyślu, a od roku 1877 znalazł się w Krakowie jako profesor świeżo utworzonej katedry historii Kościoła i prawa kanonicznego Uniwersytetu Jagiellońskiego. W podwawelskim grodzie spędził 22 lata, pełniąc m.in. obowiązki prorektora i rektora uniwersytetu oraz przyczyniając się do rozbudowy gmachów tej uczelni. W tym czasie powstały też ważne dzieła naukowe: Prawo małżeńskie, Pius IX i jego wiek czy Zarys dziejów kaznodziejstwa w Kościele katolickim.
W okresie krakowskim doszła do głosu niezwykła i wszechstronna aktywność Pelczara: zasłynął jako doskonały kaznodzieja i spowiednik, organizował pielgrzymki do Rzymu, prowadził Sodalicję Mariańską kapłanów, wspierał materialnie kuchnię dla młodzieży szkolnej i akademickiej, kierował pracami Towarzystwa Oświaty Ludowej w Krakowie, wreszcie - powołał do życia żeńskie zgromadzenie zakonne Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego (sercanki).
W służbie diecezji
Nie mniejszą intensywnością odznaczał się kolejny etap w życiu Józefa Pelczara. 17 grudnia 1900 roku otrzymał on papieską nominację na biskupa ordynariusza diecezji przemyskiej, a jego uroczysty ingres do katedry nastąpił 13 stycznia 1901r.
W ciągu 24 lat utworzył w swojej diecezji 57 nowych placówek duszpasterskich. Rozwinął nauczanie religii w szkołach ludowych. Troszczył się o pomnożenie stanu liczebnego duchowieństwa i podniesienie jego poziomu moralnego. Założył dwie szkoły gospodarcze, przeznaczone dla dziewcząt wiejskich. Popierał zakładanie ochronek dla dzieci i sam ufundował taką ochronkę w Jaśliskach. Interesował się losem swoich diecezjan-emigrantów, zwłaszcza sezonowych. Zorganizował na wielką skalę kongres mariański w Przemyślu. Szczególnie ważnym efektem jego biskupiej posługi były trzy synody, zorganizowane w latach 1902, 1908, 1912. Przygotowania do czwartego przerwała Józefowi Pelczarowi jego śmierć, która nastąpiła po krótkiej chorobie 28 marca 1924 roku.
Gdy ogarniamy myślą dzieło przemyskiego Biskupa, wiemy już, co znaczy, że był to człowiek, który spełniał wolę Ojca, a dom swój budował na skale. Parafrazując słowa Zbigniewa Herberta z wiersza Brewiarz, możemy powiedzieć, że było to życie, które „zamknęło się jak dobrze skomponowana sonata”.
Przy pisaniu tego artykułu korzystałem ze szkicu Atamana, zamieszczonego w polskim słowniku hagiograficznym „Nasi święci”, wydanym przez Księgarnię św. Wojciecha w Poznaniu.
Święty biskup
Z otwartym sercem ku Bogu i ludziom - tak o swoim założycielu bp. Józefie Sebastianie Pelczarze mówią siostry sercanki. Siostry podejmują różne posługi. W Lublinie m. in. pracują w Domu Pomocy Społecznej i jako katechetki. Przygotowując się do uroczystości kanonizacji założyciela, przybliżają Czytelnikom jego postać.
Pierwsze lata
Urodzony w 1842 roku w Korczynie koło Krosna wychowywał się w głęboko wierzącej rodzinie. Od najmłodszych szkolnych lat jego dewizą życiową była myśl, by zostać wielkim człowiekiem. Mając tak jasny cel, odczytał w sobie powołanie kapłańskie, co wcale nie było łatwe. Zapisał wtedy: „Z początku nie było w duszy bardzo jasno i pogodnie, bo nauka, szczególnie historia, miała dla mnie wielki urok i ciągnęła mnie na inne pole pracy, ale zrozumiałem, jak wielkim zaszczytem i niewymownym szczęściem jest być kapłanem. Wtedy zapisałem w swoim pamiętniku »ideały ziemskie bledną«”.
Kapłańska droga
W 1860 roku wstępuje do seminarium duchownego w Przemyślu. Święcenia otrzymuje cztery lata później. W swojej pierwszej parafii zapisuje się jako wielki przyjaciel młodzieży i gorliwy spowiednik. Nie pracuje tu jednak długo, gdyż zostaje skierowany na studia do Rzymu. Po latach napisał o tym czasie: „Codziennie dziękuję Bogu, że mnie przyprowadził do Rzymu, bo wiele skorzystałem dla umysłu i serca”. Po powrocie zostaje najpierw wykładowcą w przemyskim seminarium, a następnie profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. W 1899 roku obejmuje posługę biskupa przemyskiego. Jednocześnie prowadzi działalność społeczną, charytatywną i oświatową. Jednym z owoców jego pracy jest powołanie Bractwa Najświętszej Maryi Panny Królowej Korony Polskiej, które opiekowało się biednymi, sierotami, chorymi i innymi potrzebującymi.
Sercanki
Z jego inicjatywy powstają liczne ochronki dla dzieci, jadłodajnie dla ubogich, szkoły gospodarskie dla dziewcząt. Później zadania te przejęło powołane przez niego Zgromadzenie Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, o którym pisał: „Niech mi Bóg przebaczy tę śmiałość, bo dotąd założycielami zakonów byli ludzie święci, ale to mnie nieco wymawia, że w różnych okolicznościach odczytuję wolę Bożą”. Kult Serca Bożego staje się jednym z głównych rysów duchowości zgromadzenia. Biskup Józef Sebastian Pelczar umiera w marcu 1924 roku, pozostawiając po sobie pamięć człowieka, który pełnił wolę Bożą.
Śpiewał w chórze na cześć Pana
"Jako grający na lutni jednym palcem dotyka struny grubszej, resztą zaś strun mniejszych, tak jednak, że stąd miła harmonia powstaje: podobnie i ty wszystkie uczucia i myśli, które cię ciągną do stworzeń, tak staraj się nastroić, by cię podnosiły do Boga i zlewały się w świętą melodię..." (J. S. Pelczar).
22 listopada w liturgii Kościoła wspominaliśmy św. Cecylię, patronkę muzyki kościelnej. Obchody te doskonale harmonizowały z Uroczystością Chrystusa Króla Wszechświata. Z tej okazji warto przypomnieć postać św. Józefa Sebastiana Pelczara, założyciela Zgromadzenia Służebnic Najświętszego Serca Jezusowego, kanonizowanego w Rzymie 18 maja 2003 r. Może nieco dziwić związek biskupa Pelczara z dziedziną muzyki. Przy bliższym spotkaniu okazuje się jednak, że posiadał on umiejętność rozpoznawania „sacrum” w muzyce kościelnej. Pozostawił wiele dowodów świadczących o tym, że wrażliwość na muzykę i harmonię w otaczającym świecie towarzyszyła mu przez całe życie.
Zaczęło się od słuchania
Kształtowanie muzycznej wrażliwości małego Józefa zaczęło się od słuchania i naśladowania śpiewu domowego matki i ojca. Jako mały chłopiec wielokrotnie towarzyszył rodzicom w pielgrzymkach do sanktuariów maryjnych. Tam zetknął się z pieśniami ludowymi i pielgrzymkowymi. W szkole poznał pieśni patriotyczne, nauczane mimo zakazów, a w kościele - eucharystyczne, które łatwo zapamiętywał.
„Śpiewniczek” napisał Józef Sebastian w latach 1861-1863, w czasie studiów seminaryjnych. Zawiera on powszechnie znane i często śpiewane pieśni. Można przypuszczać, że on sam był autorem niektórych z nich. W swoim śpiewniku zamieścił aż czterdzieści trzy pieśni maryjne; stanowią one jego przeważającą część. Napotykamy tam również inne pieśni mszalne, tchnące głęboką czcią i uwielbieniem Boga, oraz pieśni z motywem modlitwy za Ojczyznę, m.in. pieśń Z tej naszej nędzą ściśnionej ziemi, i wzbogaconą o nowe zwrotki pieśń Boże, coś Polskę. Kilka utworów zostało zapisanych w języku łacińskim.
Biskupia troska o muzykę
W 1899 r. Józef Sebastian Pelczar został biskupem pomocniczym, a rok później ordynariuszem diecezji przemyskiej. W trosce o podniesienie poziomu śpiewu kościelnego zreorganizował istniejącą w Przemyślu od 1838 r. szkołę organistowską. Zakupił dla niej wiele niezbędnych pomocy, w tym instrumenty, i wspierał finansowo, wyznaczając stałą opłatę na jej utrzymanie. Szkoła istniała do czasu wybuchu pierwszej wojny światowej.
Biskup Pelczar bardzo pragnął, aby duchowi synowie ks. Jana Bosko zajęli się kształceniem organistów. To z jego inicjatywy w 1907 r. salezjanie przybyli do Przemyśla. 1 listopada 1916 r. rozpoczęła swoją działalność Szkoła Organistowska Towarzystwa Salezjańskiego. Jej celem było przygotowanie wykwalifikowanej kadry organistowskiej dla wszystkich diecezji małopolskich. Krótko przed otwarciem szkoły biskup Pelczar pisał do salezjanów: „Okoliczność, że szkołę tę prowadzić będzie Wasze Czcigodne Zgromadzenie, które dla wychowania młodzieży w zawodach praktycznych obok wychowania głęboko religijnego tyle już położyło zasług dla społeczeństwa i Kościoła św., napawa błogą nadzieją, że ta nowa szkoła organistów wydawać będzie ludzi, którzy przywiązaniem i miłością dla sprawy Bożej odznaczać się będą”.
Do najważniejszych działań w dziedzinie muzyki w okresie biskupiej posługi Józefa Sebastiana Pelczara należy zaangażowanie się w tworzenie dokumentów synodalnych dotyczących spraw muzyki. Były one odpowiedzią na wskazówki papieży Leona XIII i Piusa X na temat muzyki kościelnej tego okresu.
Żarliwy piewca Maryi
W swoich dziełach ascetycznych Józef Sebastian wielokrotnie posługiwał się terminami zaczerpniętymi ze świata muzyki. Zwłaszcza język muzyczno-poetycki, którego używał dla wysławiania Niepokalanej Matki Kościoła, stawia go wśród „literackich piewców” Maryi. Zwracając uwagę na religijną siłę narodu w jego historycznych dziejach, pisze: „Wspaniała to niejako arfa, brzmiąca rozgłośnym a nieustannym hymnem na chwałę Bożą; jedną zaś z najmilszych i najdźwięczniejszych jej strun było nabożeństwo do Najświętszej Panny”.
Józef Sebastian wzywa, aby czcić Maryję Jej pieśnią Magnificat, ponieważ wyraża ona najgłębszą pokorę i najwyższe uwielbienie Boga. Zachęca także gorąco: „O wróćcie, bracia, do staropolskiej pobożności, którą się dawni ojcowie szczycili, wróćcie do Różańca, do szkaplerza, do Godzinek, a wróci dawny obyczaj i dawny dostatek”. Modlitwę różańcową porównuje do harfy: „Taką arfą jest Różaniec - piętnaście strun na niej, bo piętnaście tajemnic, a dźwięki ich mają dziwną moc do ukojenia serca”.
Józef Sebastian kreśli przed nami partyturę i zachęca do jej wykonania: „Lecz niech chlubą twoją i zadaniem życia będzie przyczyniać się według sił do uwielbienia Pana Boga, do uświetnienia Kościoła i ojczyzny, do podniesienia dobra społecznego, do ulżenia nędzy współbraci”. Jako jeden z wielu głosów współbrzmiących w chórze zapewnia Matkę Zbawiciela: „Odtąd, jako wierni poddani, chcemy Twoich i Syna Twego rozkazów pilnie słuchać, w Twoich pałacach co dzień pełnić straże, Twój szkaplerz lub medalik nosić na piersiach, jakby tarczę, Twój różaniec mieć w ręku, jakby miecz, Twoje Imię chować w sercu, jakby hasło wojenne, a tak szerzyć według sił chwałę Bożą i cześć Twoją, by nią brzmiała cała ziemia polska”.
Biskup Pelczar miał wpływ na odnowę liturgii, na kształtowanie nowego spojrzenia na muzykę kościelną zgodnie z duchem czasu. Przez sprawowanie pamiątek zbawczych Pana liturgia ma wymiar szczególnego święta: „Jako święto zaś żyje liturgia blaskiem i dlatego woła o przemieniającą moc sztuki, więcej, jest właściwym miejscem narodzin sztuki” (kard. J. Ratzinger). To wołanie na początku XX wieku podjęte przez biskupa Pelczara nie straciło aktualności. Należałoby uczynić wszystko, aby liturgia w naszych kościołach i kaplicach była przekazem prawdziwego piękna.

 
Św. Henryk - patron Finlandii
Św. Henryk z Uppsali najprawdopodobniej przybył do Skandynawii z Wysp Brytyjskich.
 
Był jednym z gorliwych misjonarzy, którzy szerzyli wiarę chrześcijańską na tych terenach w XII wieku.
W szwedzkiej Uppsali pojawił się około 1153 roku wraz z papieskim legatem, który później sam został papieżem - Hadrianem IV.
Henryk rozpoczął budowę uppsalskiej katedry, której – ze względu na swą męczeńską śmierć – nie zdołał dokończyć. Zrobił to za niego święty król, Eryk IX.
Eryk wraz z Henrykiem brał udział w krucjatach przeciw pogańskim jeszcze wówczas Finom. Podczas jednej z takich wypraw Henryk poniósł męczeńską śmierć. Zginął z ręki Lalliego – człowieka, którego wcześnie ekskomunikował.
Tradycja głosi, iż zdarzenie to miało miejsce na zamarzniętym jeziorze Köyliönjärvi. Lalli, nie mogąc ściągnąć drogocennego, biskupiego pierścienia, odrąbał ponoć Henrykowi palec.
„Kapituła katedry w Abo (Turek) wzięła sobie za herb palec św. Henryka wraz z pierścieniem” – pisał ks. Wincenty Zaleski SDB w publikacji „Święci na każdy dzień”. Dowodził także, iż „kult św. Henryka wprowadził do Polski król Zygmunt III Waza, gdy u Stolicy Apostolskiej wyjednał przywilej, by w liturgicznym kalendarzu polskim znaleźli miejsce także święci Szwecji, jego ojczyzny”.
Grób świętego Henryka znajduje w Rzymie - w bazylice Santa Maria sopra Minerva.
Co roku, 19 stycznia - gdy przypada liturgiczne wspomnienie patrona - do Rzymu zjeżdża fińska, ekumeniczna delegacja, przyjmowana przez papieża.

 
20 styczeń. Święty Sebastian
Święty Sebastian, 1610-1614, olej na płótnie, 115 x 85 cm, Muzeum Prado (Madryt) Autor: Doménikos Theotokópoulos, zwany El Greco, malarz hiszpański, ur. 1541 w Candía (obecnie Heraklion na Krecie), zm. 1614 w Toledo.
 
Hiszpański Grek
El Greco był jednym z najbardziej niezwykłych malarzy w historii. Mimo że żył 400 lat temu uważany jest za prekursora dwudziestowiecznego ekspresjonizmu.
Kreta, skąd pochodził, pozostawała w kręgu sztuki bizantyńskiej. Wpływy tej sztuki są wyraźnie obecne w twórczości artysty. Ale Kreta była również wówczas posiadłością Wenecji. El Greco uczył się więc malarstwa w Wenecji od Tycjana. Potem przebywał w Rzymie, gdzie zafascynowany twórczością Michała Anioła, stał się manierystą. To znaczy jego twórczość łączyła w sobie zarówno cechy renesansu jak i baroku.
Tak więc z ikon bizantyńskich przejął ich swoisty nastrój i manierę wydłużania sylwetek postaci. Od Tycjana delikatny koloryt i zasady perspektywy. Od Michała Anioła umiejętność operowania kontrastami światła i cienia oraz dynamiczną, niespokojną kompozycję.
Z tym bagażem doświadczeń przyjechał do Hiszpanii, gdzie nazwano go Grek – El Greco. I stała się rzecz zadziwiająca. Jego twórczość potrafiła lepiej oddać ducha tego kraju niż dzieła malarzy urodzonych na Półwyspie Iberyjskim. Do dziś uważany jest za najbardziej hiszpańskiego z hiszpańskich artystów!
Malarstwo mistyczne
W XVI wieku teologia i filozofia hiszpańska przeżywały rozkwit. Szczególnie wspaniale rozwinęła się mistyka. W czasach El Greca żyli i działali tak wybitni mistycy jak św. Teresa z Ávila i św. Jan od Krzyża. Okazało się, że nikt nie potrafi tak oddać na płótnie nastroju mistycznych wizji, jak mieszkający w Toledo malarz z odległej Krety.
Twarz św. Sebastiana na obrazie przechowywanym w madryckim Prado jest twarzą mistyka. Święty wydaje się nie czuć strzał przeszywających jego ciało bo pogrążony jest w rozmowie z Bogiem. Dramatyzm chwili podkreślają tylko kłębiące się groźnie burzowe chmury w tle.
Rzymski centurion
Bohater obrazu, św. Sebastian był rzymskim centurionem, czyli oficerem dowodzącym stuosobowym oddziałem żołnierzy. Żył na przełomie III i IV w., za panowania cesarza Dioklecjana. Pełnił służbę w cesarskiej straży.
Według tradycji ktoś zadenuncjował go, że sprzyja chrześcijanom. Wówczas Dioklecjan kazał go przywiązać do drzewa i zabić strzałami z łuku. W ten właśnie sposób przedstawia męczeństwo świętego El Greco.
Obraz podzielony na pół
Sam obraz ma dość niezwykłą historię. El Greco malował go nie na zamówienie, lecz na własny użytek. To jedno z ostatnich dzieł mistrza i niektórzy uczeni sądzą, że miało dekorować jego kaplicę grobową.
Tak czy inaczej obraz dostał się w ręce spadkobierców El Greca. A ci postanowili... podzielić dzieło. Sprawa wyszła na jaw dopiero w XX wieku. Wcześniej sądzono bowiem, że artysta namalował tylko tors świętego, a nogi pominął.
W grudniu roku 1959 górną część dzieła podarowała Muzeum Prado wdowa po hrabim Mora, markiza de Casa-Riera. Trzy lata później uczeni z Muzeum odkryli w jednej z prywatnych kolekcji w Sewilli dziwny obraz, przedstawiający przeszyte strzałami nogi. W tle widoczna była panorama miasta, które łatwo zidentyfikowano jako Toledo. El Greco bardzo często umieszczał w swych działach widok tego miasta, również w scenach męczeństwa innych świętych. Prado kupiło obraz i obecnie eksponuje obie części. Pasują do siebie, bezpowrotnie zaginął tylko niewielki fragment, który usunięto zapewne podczas oprawiania obu części dzieła.

 
Święty Fabian
Patronem dzisiejszego dnia jest św. Fabian - papież i męczennik.
Pochodził z rodziny rzymskiej. Jego pontyfikat trwał 14 lat - od 236 do 250 roku.
Fabian podzielił Rzym na siedem kościelnych okręgów (diakonii), na czele każdego z nich umieścił diakona, którego w pracy wspierał subdiakon i sześciu pomocników. Wyznaczył także 7 subdiakonów, aby prowadzili akta męczenników.
Zarządził, aby stary olej był palony, a nowy co roku poświęcany w Wielki Czwartek. Dbał o karność kościelną.
Zwołał do Rzymu synod, na którym uchwalono niezbędne dekrety. Podjął na szeroką skalę prace budowlane na rzymskich cmentarzach, m.in. zakończył budowę krypty biskupiej w katakumbach Kaliksta.
W ikonografii św. Fabian jest przedstawiany w papieskim stroju pontyfikalnym lub w kapie i tiarze. Jego atrybutami są: anioł z narzędziami męki, krucyfiks, miecz, palma męczeńska. Uznaje się go za patrona garncarzy.

 
21 styczeń. Św. Agnieszka i... baranki
Co roku w dniu świętej Agnieszki w Rzymie odbywa się niezwykła uroczystość. Papież błogosławi dwa baranki, z których wełny zakonnice wyrabiają potem paliusze - białe koliste wstęgi z sześcioma krzyżami haftowanymi czarnym jedwabiem, noszone na ornacie. Otrzymują je od papieża wszyscy nowo mianowani metropolici.
 
Obrzęd błogosławienia baranków ma wielowiekową tradycję. Kim była zatem święta Agnieszka, że jej dzień wybrano przed stuleciami na tę uroczystość?
Hagné sanctissima
Była jedną z wielu męczennic, zamordowanych w pierwszych wiekach chrześcijaństwa. Żyła w Rzymie, prawdopodobnie na przełomie III i IV wieku, w czasach cesarza Dioklecjana, choć niektóre przekazy podają, że 50 lat wcześniej. Według tradycji, zginęła w wieku lat 12 lub 13, broniąc dziewictwa, które ślubowała Jezusowi Chrystusowi. Miało się to stać w 304 lub 305 roku.
Niewiele więcej wiemy o jej życiu. Legendarne przekazy mówią, że była piękną córką bogatego Rzymianina. Odrzuciła propozycję małżeństwa, złożoną przez syna prefekta miasta, Semproniusza, mówiąc, że jest już poślubiona Chrystusowi. Semproniusz z zemsty kazał ją spalić na stosie. Ponieważ płomienie się jej nie imały, ścięto ją mieczem.
Inna legenda mówi, że Agnieszka miała być poświęcona pogańskim bogom. Odprowadzono ją do świątyni Minerwy w Rzymie, gdzie miała być pozbawiona dziewictwa. Odmówiła, twierdząc, że swoje dziewictwo poświęciła Jezusowi.
Pochowano ją w rzymskich katakumbach przy Via Nomentana. Już w IV wieku wystawiono tam kościół Santa Agnese fuori le Mura (św. Agnieszki za Murami). Potem w miejscu śmierci Świętej powstał jeszcze jeden kościół pod jej wezwaniem: Santa Agnese in Agone na Piazza Navona.
Kult św. Agnieszki był bardzo popularny już w IV wieku. Świadczy o tym, oprócz wspomnianych świątyń, również odkryta przez archeologów w katakumbach płyta z wizerunkiem Świętej i podpisem: „Hagné sanctissima” (Najświętsza Agnieszka). Pisali o Agnieszce m.in. św. Ambroży, św. Hieronim i papież św. Grzegorz I Wielki.
Agnes i agnus, Jagna i jagnię
Na obrazach malowano ją przeważnie z barankiem. Jedną z przyczyn było to, że zamęczono ją z powodu miłości do Chrystusa, a w sztuce starochrześcijańskiej bardzo często przedstawiano Zbawiciela jako baranka. Drugą przyczyną było... imię świętej. Łacińskie imię Agnes (Agnieszka) pochodziło z greckiego słowa hagné (czysta, dziewicza). W starożytnym Rzymie kojarzyło się jednak z agnus - łacińskim słowem oznaczającym baranka. Tak więc baranek - symbol Chrystusa - stał się jednocześnie atrybutem św. Agnieszki. I to nie tylko w sztuce. Skojarzenie było tak mocne, że gdy w Polsce średniowiecznej popularne stało się imię Agnieszka, przekształcane często w Jagnieszka, Jagienka czy Jagna, powstało również słowo „jagnię”, oznaczające młodą owieczkę.
Znaczenie paliusza
Co roku 21 stycznia, w dzień św. Agnieszki, do Watykanu przywozi się dwa młode baranki. Jeden z nich przyozdobiony jest czerwonymi kwiatami, co symbolizuje męczeństwo św. Agnieszki, a drugi białymi, co oznacza jej niewinność. Papież błogosławi baranki w Auli Klementyńskiej. W ceremonii uczestniczą (obok kilku dostojników watykańskich i dwóch kanoników z Kapituły św. Jana na Lateranie) także dwaj ojcowie trapiści z rzymskiego opactwa Tre Fontane. Trapiści bowiem przechowują i przygotowują baranki na tę uroczystość. Potem z wełny tych baranków benedyktynki z rzymskiego klasztoru Santa Cecilia in Trastevere tkają paliusze.
Paliusz to strój liturgiczny, noszony co najmniej od V wieku przez papieży, a później również przez innych wysokich dostojników kościelnych. W roku 1978 Paweł VI w dokumencie Inter Eximina Episcopalis określił, że mogą go nosić, prócz papieża, wyłącznie arcybiskupi metropolici oraz patriarcha łaciński Jerozolimy.
Każdy nowy metropolita otrzymuje paliusz od Ojca Świętego. W roku 1984 Jan Paweł II ustalił, że uroczystość ta odbywa się 29 czerwca, w dniu świętych Apostołów Piotra i Pawła.
Gotowe paliusze, na dzień przed wręczeniem metropolitom, składa się w srebrnej pozłacanej urnie w Konfesji na grobie św. Piotra w watykańskiej Bazylice. Stają się wówczas, w szerokim znaczeniu, relikwiami.
Obrzęd włożenia paliuszy ma ważną symbolikę. Podkreśla łączność metropolitów z Następcą św. Piotra, a w konsekwencji ze św. Piotrem, a także odpowiedzialność, która na nich spoczywa jako na pasterzach. To symboliczne znaczenie paliusza sprawiało, że do obrzędu błogosławienia baranków zawsze przywiązywano dużą wagę. Choć przebieg uroczystości zmieniał się w ciągu stuleci, podobnie jak obecnie wyglądał już w XV wieku. Papież błogosławił dawniej baranki z okna swych apartamentów lub też, jak Innocenty XIII w 1724 r., jechał na uroczystość do kościoła św. Agnieszki za Murami.
Nie wiadomo natomiast dokładnie, od kiedy benedyktynki tkają paliusze. Prawdopodobnie robią to już od XVI wieku. Na ścianie absydy należącego do nich kościoła św. Cecylii znajduje się jednak malowidło z IX wieku przedstawiające papieża w paliuszu...
Paliusz - to wąski, biały pas z sześcioma czarnymi krzyżykami nakładany przez papieża, kardynałów i metropolitów podczas celebrowania Mszy św.
„(...) Papież nakłada paliusze arcybiskupom metropolitom mianowanym w ostatnim okresie. Są one symbolem władzy, jaką zgodnie z prawem metropolita pozostający w komunii z Kościołem Rzymu obejmuje w swojej metropolii (...).
Pośród różnych znaczeń tego obrzędu dwa wydają się szczególnie wyraziste. Przede wszystkim wskazuje on na specjalną więź arcybiskupów metropolitów z Następcą Piotra, a w konsekwencji z samym Piotrem. Właśnie bowiem z grobu Apostoła, trwałej pamiątki jego wyznania wiary w Pana Jezusa, paliusz czerpie swą symboliczną moc: kto go zakłada, winien sam pamiętać i innym przypominać o ścisłej i głębokiej więzi, jaka łączy go z osobą i misją Piotra. Winno się to objawiać we wszystkich okolicznościach jego życia, w nauczaniu i duszpasterstwie, w sprawowaniu sakramentów i w dialogu ze wspólnotą. Metropolici są zatem powołani, aby być głównymi budowniczymi jedności Kościoła, która wyraża się w wyznawaniu tej samej wiary i w braterskiej miłości.
Jest jeszcze druga wartość, na którą wyraźnie zwraca uwagę obrzęd nałożenia paliuszy. Baranek, który ofiarował wełnę na paliusz, jest symbolem Baranka Bożego, który wziął na siebie grzechy świata i złożył samego siebie w ofierze dla odkupienia ludzkości. Jako Baranek i Pasterz, Chrystus nadal czuwa nad swoją owczarnią i powierza ją opiece tych, którzy sakramentalnie Go reprezentują. Biel wełny paliusza jest symbolem niewinności, a sześć krzyży ma oznaczać codzienną wierność Chrystusowi, która - jeśli to konieczne - nie cofa się nawet przed męczeństwem. Kto przywdziewa paliusz, winien zatem żyć w szczególnej i nieustannej komunii z Chrystusem, której cechą jest czystość intencji i czynów oraz ofiarna służba i świadectwo. (...)”.
Fragment przemówienia wygłoszonego podczas audiencji generalnej 30 czerwca 1999 r.
Nastolatka z barankiem
Pomimo tak młodego wieku stała się mistrzynią męstwa...
Zrobiła wielką karierę, choć żyła tylko kilkanaście lat. Zginęła w wieku, w którym jej polskie rówieśniczki zaczynają naukę w gimnazjum. Powodem jej śmierci była wiara w Chrystusa. Działo się to w Rzymie podczas prześladowań za cesarza Dioklecjana około 305 roku. Już 30 lat później nad jej grobem Konstancja, córka cesarza Konstantyna, kazała wznieść potężną chrześcijańską bazylikę, której resztki stoją do dziś.
Dzielna Rzymianka inspirowała największych pisarzy chrześcijańskich. Pisali o niej św. Ambroży, św. Augustyn, św. Hieronim, papież św. Damazy, papież św. Grzegorz I Wielki i wielu innych. Świętą Agnieszkę przedstawia się często z barankiem, gdyż łacińskie imię Agnes brzmi podobnie jak słowo agnus – baranek. W Rzymie, w dniu jej święta, święci się dwa baranki, ofiarowane papieżowi. Z ich wełny wyrabia się paliusze dla nowo mianowanych metropolitów.
Szczegóły biograficzne gubią się w niezliczonych opowieściach. Pochodziła ponoć ze szlachetnego i bogatego rodu. O jej rękę rywalizowało wielu kawalerów. Ona jednak powtarzała: „Moim wybranym jest Ten, który mnie pierwszy wybrał”. Oskarżono ją więc o to, że jest chrześcijanką. Nie uległa żadnym namowom, by porzucić wiarę. Nie przestraszyła się ani tortur, ani śmierci. Ponoć odesłano ją do domu publicznego, ale żaden z mężczyzn nie śmiał się zbliżyć do niej. Jeden, który spróbował, został porażony ślepotą. Odważna dziewica została skazana na ścięcie. Św. Ambroży pisze: „Pomimo tak młodego wieku stała się mistrzynią męstwa...
Wstała, pomodliła się, położyła głowę pod miecz. I wtedy mógłbyś zobaczyć, jak zadrżał kat, zupełnie jak gdyby to on sam był skazany. Zatrzęsła się ręka prześladowcy, pobladło oblicze spoglądające na cudze niebezpieczeństwo, podczas gdy dziewczę spokojnie patrzyło na swoje”. Według legendy, kiedy św. Agnieszkę prowadzono nagą na śmierć, w cudowny sposób okryła się płaszczem włosów.
Czego uczy nas odważna nastolatka sprzed wieków? Wierności Chrystusowi, odwagi i poczucia godności, której nie mogą odebrać żaden przymus czy poniżenie. Zadziwia dojrzałość wiary w tak młodym wieku. Święci niepokoją, zawstydzają. Budzą ze stanów letnich, są wyrzutem sumienia. Pytają, co z moją wiarą, czystością, odwagą, konsekwencją, godnością? *** Autor tekstu "Nastolatka z barankiem" - ks. Tomasz Jaklewicz.

 
22 styczeń. Św. Wincenty Pallotti - zwiastun przyszłości
Powinniśmy zawsze zabiegać o to, aby dążyć nie tylko do własnego zbawienia, ale też do zbawienia innych. On prowadził wytężoną walkę o ocalenie dusz. Zawsze, gdy tylko trzeba było, znajdował się przy chorych, ubogich, był rekolekcjonistą, założył Zjednoczenie Apostolstwa Katolickiego, które, jako pierwsze, do głoszenia Ewangelii i misji ewangelizacyjnych włączyło także świeckich.
 
Prawie o sto lat uprzedził on odkrycie następującego naturalnego faktu: "w świecie ludzi świeckich, do tego czasu biernym, ospałym (...) istnieje wielka energia służenia dobru. Święty zapukał do sumienia świeckich, jak puka się do drzwi." Oto tajemnica wielkości człowieka, którego nazwano "prekursorem" przyszłości, piewcą zasady "świętej współpracy" w Kościele.
Wincenty Pallotti urodził się 21 kwietnia 1795 r. i pracował przez całe życie w Rzymie. Rodzina, z której się wywodził, była wielce pobożną i wielodzietną. Jego matka, Magdalena de Rossi, była pobożną tercjarką franciszkańską, a ojciec, Piotr Pallotti - zamożnym kupcem i żarliwym miłośnikiem różańca. Dlatego też po wielu latach, wspominając ich, dziękował Bogu za "świętych rodziców". Swoją naukę podzielił na etapy prowadzące go do właściwego celu, jakim była służba dla Boga i ludzi. Zamykając etap pierwszy – podstawowy, wiedział już, jaką posługą będzie się zajmował, jednakże, aby być do tego gruntownie przygotowanym, zapisał się na studia filozoficzne, a potem teologiczne na papieskim uniwersytecie "Sapienza", które uwieńczył podwójnym doktoratem. Został wyświęcony na kapłana w Rzymie 16 maja 1818 roku.
Przechodzi to ludzkie wyobrażenie - pisze w swoim Dzienniku - że nieskończona dobroć Boża mojego ukochanego Ojca raczyła w zadziwiający sposób spojrzeć na mnie i wynieść mnie do zaszczytu kapłaństwa... Proszę wszystkie stworzenia, aby za mnie dziękowały Bogu za nieocenioną łaskę powołania... Proszę Boga, aby uczynił ze mnie niezmordowanego robotnika. O swoim powołaniu napisał: "Nie wezwał mnie Pan do czynienia tego wszystkiego, co na tym świecie dokonane być może; ja jednak pragnę czynić to, co bym czynił, gdybym był powołany do czynienia wszystkiego."
Jego charyzmat kapłański to dwie cechy: skupienie i aktywność. Gdy się modlił, oddawał świat Bogu, gdy szedł ulicą, niósł Boga światu. W początku kapłaństwa poświęcił się głównie młodzieży, wśród której pracował już podczas studiów, niosąc jej pomoc duchową i materialną. Przez 13 lat był ojcem duchownym w wyższym seminarium rzymskim oraz pełnił funkcję duszpasterza wojskowego w państwie kościelnym.
Tworzył w tym czasie zaplecze dla swojego powołania do pracy z ludźmi, czyli szkoły wieczorowe, stowarzyszenia cechowe dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt. Pomysł Apostolstwa Katolickiego, które później założył, tkwił w nim od pierwszych dni młodości, jego serce zawsze było przepełnione pragnieniem ożywiania wiary i rozpalania miłości wśród wszystkich stanów społecznych. Pragnął doprowadzić do Boga wszystkich ludzi. 9 stycznia 1835 roku podczas odprawiania Mszy Świętej dostąpił oświecenia, a odpowiedzią na nie było założenie 4 kwietnia 1835 roku Apostolstwa Katolickiego, charakteryzującego się nowatorskim programem duszpasterskim, opartym na współpracy świeckich i duchownych. Apostolstwo miało spełniać zadanie animatora wszystkich dzieł katolickiego apostolatu.
Wróćmy jeszcze do 9 stycznia: Wincenty poszedł ze swoim pomysłem do kard. Odescalchi, który wówczas był Wikariuszem Rzymu; kardynał bez chwili wahania udzielił "Pobożnemu Zjednoczeniu Apostolstwa Katolickiego" wszelkich błogosławieństw. Natomiast 11 lipca tegoż roku dzieło to zatwierdził papież Grzegorz XVI. Do dziś centralną część tego dzieła stanowią księża i bracia pallotyni oraz siostry pallotynki. Zgromadzenie to zostało zatwierdzone przez Stolicę Apostolską w roku 1904. Jego hasło przewodnie: każdy jest apostołem na miarę swojego stanu i możliwości. Ale to nie koniec pomysłów na aktywizację świeckich, jakie miał Wincenty Pallotti. Zainicjował on coś, co w jego rozumieniu było następną drogą do ewangelizacji świeckich przez świeckich: stał się prekursorem Akcji Katolickiej, która swój największy rozwój osiągnęła za czasów papieża Piusa XI.


 
Dokonania Wincentego Pallotiego były tak wielkie i było ich tak wiele, że trudno wymienić wszystkie. Do najważniejszych należą:
* Obchody uroczystej Oktawy Epifanii,
* Kolegium Misyjne dla włoskich księży,
* Zdobywanie liturgicznych naczyń, książek, dewocjonaliów, obrazów religijnych dla celów misyjnych,
* Zapoczątkowanie w Rzymie Papieskiego Dzieła Rozkrzewiania Wiary,
* Opieka nad ofiarami cholery w roku 1837,
* Założenie Domu Miłosierdzia "Pia Casa di Carita" dla sierot,
* Założenie i prowadzenie szkół wieczorowych dla młodzieży Rzymu i Albano,
* Druk i propagowanie książek, pocztówek i modlitewnych tekstów,
* Organizowanie Misji Ludowych,
* Czwartkowe Konferencje dla kleru,
* Opieka nad kościołem Św. Ducha, a potem Najświętszego Zbawiciela na Fali,
* Opieka nad żołnierzami w wojskowym szpitalu,
* Troska o włoskich emigrantów i założenie dla nich świątyni w Londynie,
* Kongregacja św. Zyty,
* I nieustanne niesienie miłości wszystkim ludziom będącym w potrzebie.


 
Wincenty Pallotti chciał być wszystkim dla wszystkich, pomagać i wspomagać, naprawiać i poprawiać wszystkie dusze; niejednokrotnie głodny, oderwany od posiłku, przebudzony ze snu, w strugach deszczu czy w wielkim skwarze spieszył do potrzebujących, którzy go wzywali, był niestrudzony. Jego największą miłością była "więcej niż Najukochańsza Matka". W swoim dzienniku napisał: "Chciałbym zawsze miłować, czcić i uwielbiać Najukochańszą Matkę moją Maryję, i sprawić, by Ją miłowali, czcili i uwielbiali wszyscy z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Przedwieczny Ojcze, miłowałeś Ją, czciłeś i uwielbiałeś jako swą Córkę, i kazałeś Ją nam miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Synu Boży, kochałeś, czciłeś Ją i uwielbiałeś jako Matkę swoją, i kazałeś nam Ją miłować, czcić i uwielbiać; z taką miłością, czcią i uwielbieniem, z jaką Ty, Duchu Święty Boże, kochałeś Ją, czciłeś i wielbiłeś jako Najczystszą Oblubienicę swoją, i kazałeś Ją miłować, czcić i uwielbiać." Mając 37 lat obchodził Zaślubiny Duchowe z Matką Bożą, odczuwał, że Oblubienica przynosi mu w posagu pełnię swej łaski. Oblubienica jako Matka Boga powierza mu Syna, by przyjął Go jako swojego. "Niech Rajem mi będzie, o Boże mój, chwała Twa nieskończona, niezmierna, wieczna, niepojęta i na wieki trwająca, a także najwyższa chwała Najświętszej Maryi Dziewicy."
Zmarł 22 stycznia 1850 r. z powodu choroby, której nabawił się spowiadając w zimnym kościele, oddawszy swój płaszcz żebrakowi. W setną rocznicę śmierci został zaliczony w poczet błogosławionych przez Papieża Piusa XII, a 20 stycznia 1963 roku kanonizowany przez Papieża Jana XXIII w czasie trwania Soboru Watykańskiego II. Było to wyróżnienie i uznanie postaci Pallottiego, ale też znak i program dla samego Kościoła. Papież powiedział o świętym: "Święty Wincenty Pallotti jest jedną z najwybitniejszych postaci w działalności apostolskiej XIX wieku." Apostolska duchowość, czyli dar "świętej współpracy".
Nie można działalności Świętego zamknąć w żadnym schemacie, łamał on dotychczasowe konwencje, kanony świętości, przedstawiał sobą "stare i nowe", ascezę najdawniejszą i najnowszą. To Święty paradoksów. Bóg dał Pallottiemu możliwość poznania Boskiej nieskończonej Miłości i nieskończonego Miłosierdzia. Pallotti twierdził, że najgłębszym motywem Bożej działalności jest Jego nieskończona Miłość, a ludzie stworzeni na obraz i podobieństwo Boga mają możliwość osiągnięcia podstawowego celu życia poprzez nieustanne trwanie w miłości do Boga i bliźniego. Jan Paweł II w swoim orędziu z okazji dwusetnej rocznicy urodzin św. Wincentego Pallottiego, skierowanym (21 kwietnia 1995 r.) do Stowarzyszenia Apostolstwa Katolickiego, napisał: "Wyrażam moją radość z podjętych inicjatyw mających na celu ożywienie szczególnego charyzmatu, który św. Założyciel zostawił jako dziedzictwo. Ten dar Ducha niech będzie pobudką dla każdego do odnowy życia duchowego i do zjednoczenia apostolskich wysiłków, aby wobec świata dawać świadectwo o obecności Boga żyjącego, który jest Miłością Nieskończoną (...). Aktualność tego przesłania ukazuje się w sposób oczywisty u progu trzeciego Tysiąclecia; zaiste, w świecie, który ryzykuje dechrystianizację, cóż bardziej znaczącego mogliby ofiarować członkowie Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego, jeżeli nie aktywne zaangażowanie się w dzieło nowej ewangelizacji?"
Apostoł Rzymu
ks. Tomasz Jaklewicz
Myśl: Nie obrażał się na ciężkie czasy, ale szukał sposobów pobudzenia odpowiedzialności za Kościół.
Św. Wincentego Pallotti można śmiało nazwać prekursorem Soboru Watykańskiego II. Był wielkim propagatorem zaangażowania ludzi świeckich w życie Kościoła. Papież Paweł VI powiedział o nim: „Pallotti był zwiastunem przyszłości. Prawie o sto lat uprzedził on odkrycie następującego faktu: w świecie laików, do tego czasu biernym, ospałym, lękliwym i niezdolnym do wypowiedzenia się, istnieje wielka energia służenia dobru”.
Urodził się w roku 1795 r. w Rzymie i tam spędził całe życie. Studiował na uniwersytecie Sapienza, gdzie zdobył doktorat z teologii i filozofii. Święcenia kapłańskie przyjął w Bazylice św. Jana na Lateranie. Duszpasterzował na wielu frontach. Wykładał na uniwersytecie, był ojcem duchownym w seminarium. Tworzył szkoły wieczorowe, stowarzyszenia dla robotników, sierocińce i ochronki dla dziewcząt. Był kapelanem więźniów i żołnierzy, rekolekcjonistą, kaznodzieją, cenionym spowiednikiem. Zabiegał o to, aby wszystkie te działania jednoczyć i koordynować.
Stąd zrodziła się idea powołania do życia Zjednoczenia Apostolstwa Katolickiego. Główną ideą tej instytucji było pobudzanie wszystkich członków Kościoła, a szczególnie ludzi świeckich, do apostolstwa. Księża, którzy angażowali się w dzieło, zawiązali z czasem Stowarzyszenie Apostolatu Katolickiego (pallotyni). Ks. Pallotti założył także zgromadzenie żeńskie. Nazywano go „apostołem Rzymu” i „drugim Filipem Nereuszem”. Pewnego dnia ks. Pallotti użyczył swego płaszcza biedakowi, na skutek czego dostał ostrego zapalenia płuc i zmarł 22 stycznia 1850 roku. Został pochowany w kościele San Salvatore in Onda.
Kanonizował go Jan XXIII w czasie trwania Soboru Watykańskiego II w 1963 r. Pallotti żył w czasach, w których rodziły się podwaliny nowoczesnego świata. Idee oświecenia i rewolucji francuskiej, niepokoje czasów napoleońskich, tzw. kwestia robotnicza, tendencje liberalne i ruchy narodowościowe, likwidacja państwa kościelnego – to tylko niektóre ze zjawisk tego czasu. Pallotti nie obrażał się na czasy, ale szukał sposobów pobudzenia odpowiedzialności za Kościół. Pisał: „apostolstwo może być udziałem osób ze wszystkich stanów, gdyż jest ono działalnością, jaką każdy w miarę swoich możliwości może i powinien wykonywać ku większej chwale Boga oraz dla wiecznego zbawienia swego własnego i bliźnich”.

 
23 styczeń. Błogosławieni Wincenty Lewoniuk i Towarzysze, męczennicy z Pratulina
Już ponad 130 lat minęło od wydarzeń, które na całą Polskę, a nawet poza jej granice rozsławiły Pratulin - maleńka obecnie miejscowość, malowniczo położona na środkowo-wschodnich rubieżach Polski, nad nieujarzmioną, dziką rzeką Bug. Wydarzenie, które szerokim echem odbiły się w papieskim Rzymie, w carskiej Moskwie i Petersburgu. To tu narodzili się dla Nieba Męczennicy Uniccy.
Chrystus zakładając Kościół chciał, by był on jeden. W 1054 r. doszło do najboleśniejszego rozłamu Kościoła na wschodni i zachodni. Wiele było różnych prób zmierzających do jedności w Kościele. Jednakże dopiero szesnastowieczne starania zjednoczeniowe przyniosły pewne trwałe owoce. W 1596 r., w Brześciu Litewskim, doszło do podpisania Unii Brzeskiej, na mocy której prawosławni z terenów Rzeczypospolitej wrócili na łono Kościoła katolickiego, zachowując jednakże liturgię wschodnią – w ten sposób zrodził się Kościół greko-katolicki, inaczej zwanym unickim – od łac. słowa unio - jedność. Od początku przeciwny Unii był prawosławny Patriarchat moskiewski i carowie Rosji, jednakże nie mogli nic zrobić Polakom mieszkającym tu, dopóki tereny te należały do Polski.
Prześladowanie Kościoła Unickiego
Kiedy Polska znalazła się pod zaborami, a tereny zamieszkałe przez unitów znalazły się pod panowaniem Rosji, car bezskutecznie chciał włączyć Kościół greko-katolicki (unicki) do prawosławnego. Początkowo car wprowadzał nakazy, zakazy i kary pieniężne. Do najbardziej opornych wiosek car kazał wprowadzić oddziały kozackie, które żyły na koszt mieszkańców, odbierały im dobytek i płody rolne, czy też zabraniały wypędzania bydła na pastwiska przez cały tydzień. Ale ani ryk zwierząt, ani płacz głodnych dzieci nie zmusiły unitów do porzucenia swej wiary – nie pomogło nawet wywiezienie duchowieństwa unickiego i osadzanie siłą w cerkwiach unickich księży prawosławnych. Unici mężnie stanęli w obronie swej wiary i swoich świątyń. Wydarzenia tamtych lat realnie ukazał Władysław Reymont w książce „Z Ziemi Chełmskiej” opisuje, w jaki sposób unici byli prześladowani i jak organizowali sobie życie religijne, m.in. uczestnicząc w tajnych misjach unickich, czyli spotkaniach unitów z kapłanami, którzy przebrani za kupców czy rzemieślników przyjeżdżali na Podlasie z Galicji. W leśnych szuwarach, na bagnach budowano ołtarze. Księża odprawiali Mszę św., spowiadali, chrzcili, udzielali ślubów. Reymont opisuje w jakiej konspiracji ludzie szli na takie spotkanie. Niektórzy udawali się do Galicji, by tam wziąć ślub; nazywano te śluby krakowskimi. Gdy władze dowiedziały się o tym, wtrącały nowożeńców do więzienia albo zsyłały na Sybir.
Unici mieli nakaz chodzić na mszę św. do cerkwi prawosławnej, zabraniano im śpiewać koronek i odmawiać różańca. Pilnowano starych ludzi, aby pochować ich z księdzem prawosławnym. Podobnie kobiety w stanie błogosławionym były obserwowane, żeby nowonarodzone dziecko ochrzcić w cerkwi prawosławnej. Zdarzało się, że gdy zabrano dziecko i ochrzcił je pop prawosławny, matka nie przyjmowała tego dziecka z powrotem. Unici mężnie stawali w obronie swojej wiary – niektórzy nawet, jak rodzina Koniuszewskich, woleli spalić się w stodole, niż porzucić swą wiarę.
Pratulińska Golgota
W Pratulinie, tak jak i w innych parafiach unickich, chciano „na siłę” unitów uczynić wyznawcami religii cara. Carski naczelnik zażądał, aby unici pratulińscy przekazali swoją świątynię nowemu proboszczowi prawosławnemu, wyznaczonemu przez władze rządowe. Lud nie godził się na nowego proboszcza. 24 stycznia 1874 r. naczelnik wrócił do Pratulina z sotnią kozaków. Przy unickiej cerkiewce zebrała się prawie cała parafia. Naczelnik zażądał kluczy, by otworzyć cerkiew i wprowadzić nowego proboszcza - antyunitę. Zebranych straszył wojskiem, które ustawiono tuż za parkanem kościelnym. Nerwowe pertraktacje nie przynosiły rozwiązań sprawy – Unici pozostawali nieustępliwi i konsekwentni. Tymczasem wojsko kozackie się przegrupowało szykując do ataku na obrońców świątyni. Uderzono w bębny. Padł rozkaz strzelania. Daniel Karmasz, który trzymał duży krzyż zawołał do współobrońców świątyni: „Odrzućcie wszystko, kołki i kamienie, pod kościół. To nie bitwa o kościół. To walka za wiarę i za Chrystusa!”. Ktoś zaintonował pieśń: „Kto się w opiekę…”. Padła komenda: „ognia!” Padły strzały. Upadł zabity Wincenty Lewoniuk. Śmiertelnie postrzelony Daniel Karmasz padł na krzyż, który jeszcze przed chwilą wysoko trzymał nad głowami. Krzyż podniósł Ignacy Frańczuk z Derła, ale i on zaraz martwy osunął się na ziemię. Śmiertelna kula dosięgła 19-letniego Aniceta Hryciuka z Zaczopek, który przyniósł obrońcom jedzenie. Wychodząc z domu powiedział „może i ja będę godny, że mnie zabiją”. Teraz leżał na ziemi martwy. Jego martwe ciało podniósł z ziemi Filip Geryluk, sąsiad młodego męczennika, wołając do kozaków: „już narobiliście mięsa, możecie mieć go jeszcze więcej, bo wszyscy jesteśmy gotowi umrzeć za naszą wiarę”.
Masakra zapewne trwałaby dłużej, gdyby nie wypadek postrzelenia żołnierza przez współatakującego kozaka. Przerwano ogień. Teraz żołnierze bez przeszkód dotarli do drzwi cerkwi, które wyrąbali siekierami. Do świątyni wprowadzono rządowego proboszcza. W wyniku strzelaniny 13 unitów zginęło a rannych było ok. 180 osób. Ciała zabitych leżały przy świątyni przez całą dobę. Potem pogrzebano je, bezładnie wrzucając do wspólnej mogiły, którą zrównano z ziemią, aby nie pozostawić żadnego śladu po pochówku. Miejscowi ludzie jednak dobrze zapamiętali to miejsce. Wydarzenia pratulińskie plastycznie wyraził Eliasz Radzikowski malując obraz przedstawiający męczeństwo Unitów pratulińskich.
Niebawem po tym, w 1876 r. carskie władze murowaną neoklasycystyczną świątynię łacinników oddali prawosławnym, a parafię pratulińską przyłączono do Malowej Góry. W ten sposób ogołocony kościół stał się w 1882 r. cerkwią prawosławną. Natomiast dotychczas użytkowana przez prawosławnych cerkiewka unicka w 1886 r. została rozebrana.
Po ukazie tolerancyjnym w 1905 r., unici pratulińscy chcąc się zabezpieczyć na przyszłość przed zakusami włączenia ich do Kościoła prawosławnego, przyjęli obrządek łaciński. Katoliccy parafianie pratulińscy swoje modlitwy odprawiali w prowizorycznym drewnianym kościółku - murowany kościół parafialny pozostawał ciągle w rękach prawosławnych do czasu odzyskania przez Polskę niepodległości. W ten sposób unicka parafia pratulińska przestała istnieć.
Błogosławieni
Proces beatyfikacyjny unickich Męczenników Pratulina z 1874 roku rozpoczął się od roku 1918. Rozpoczął go pierwszy ordynariusz wskrzeszonej Diecezji Siedleckiej bp Henryk Przeździecki. Śmierć biskupa i wybuch II wojny światowej oraz rządy komunistyczne w powojennej Polsce uniemożliwiły kontynuację procesu.
Dopiero po 1989 r., kiedy dotarto do dokumentów archiwalnych Watykanu, Paryża, Moskwy i Petersburga, które potwierdziły powszechne przekonanie wiernych na Podlasiu, że prześladowania Unitów i męczeństwo w Pratulinie dokonywały się z motywów religijnych, bp Jan Mazur przekazał Ojcu Świętemu i Kongregacji Spraw Kanonizacyjnych w Rzymie dokumentację potrzebną do procesu beatyfikacyjnego. Dołączył jednocześnie list podpisany 17 czerwca 1995 r. w Szczecinie przez uczestników konferencji plenarnej Episkopatu Polski, którzy prosili Papieża, by jeśli to możliwe, sprawa Męczenników z Pratulina mogła być rozpatrzona w trybie specjalnym i zakończona w roku jubileuszu 400-lecia zawarcia Unii Brzeskiej.
Sprawa Męczenników z Pratulina została rozpatrzona przez Komisję teologów 26 stycznia, 1996 roku. Dali oni pozytywne oceny, wskazując, że męczeństwo Wincentego Lewoniuka i XII Towarzyszy jest faktem dokonanym z motywów nienawiści władzy carskiej do wiary katolickiej wyznawanej przez Unitów i ich stałości w obronie jedności Kościoła przez nieugięte trwanie przy Ojcu Świętym. Papież Jan Paweł II zatwierdził „Dekret o męczeństwie Sług Bożych z Pratulina” i wyznaczył termin beatyfikacji Sług Bożych Wincentego Lewoniuka i XII Towarzyszy na 6 października 1996r. Był to dzień nawiązujący do daty ogłoszenia Unii Brzeskiej, która przed 400 laty dała początek Kościołowi unickiemu. Wtedy to w Rzymie błogosławionymi Kościoła ogłoszono 13 unitów pratulińskich. Są to:
  • Wincenty Lewoniuk, lat 25, żonaty
  • Daniel Karmasz. lat 50, żonaty
  • Łukasz Bojko, lat 22, kawaler
  • Bartłomiej Osypiuk, lat 30, żonaty
  • Onufry Wasyluk, lat 21, żonaty
  • Filip Geryluk, lat 44 żonaty.
  • Konstanty Bojko, lat 49, żonaty
  • Anicet Hryciuk, lat 19, kawaler
  • Ignacy Frańczuk, lat 50, żonaty
  • Jan Andrzejuk, lat 26, żonaty
  • Konstanty Łukaszuk, lat 45, żonaty
  • Maksym Hawryluk, lat 34, żonaty
  • Michał Wawryszuk, lat 21, żonaty
Sanktuarium Pratulińskie
W 1990 r. doczesne szczątki Męczenników, po ekshumacji, zostały przeniesione do kościoła parafialnego w Pratulinie, gdzie po dziś dzień przechowywane są w kaplicy bł. Męczenników Podlaskich. Do Pratulina przybywają pielgrzymi z całej Polski – najwięcej z Podlasia, Lubelszczyzny, Mazowsza i Białostocczyzny, a także goście spoza granic naszego kraju – nawet z USA i Afryki. Odwiedzający to miejsce zatrzymują się w Pratulinie, by u Relikwii Błogosławionych wymadlać potrzebne łaski (za ich przyczyną miały już miejsce m.in. cuda uzdrowienia z nieuleczalnych chorób i poczęcia dzieci w 3 małżeństwach, które nie mogły mieć potomstwa) i od Męczenników uczyć się sensu życia – to właśnie bł. Męczennicy Pratulińscy są dla nas przykładem prawdziwego umiłowania Chrystusa i Kościoła, autentycznej modlitwy i uczestnictwa we Mszy św.
Przyjedź, zobacz, stań w bliskości Boga i bł. Unitów Podlaskich w Sanktuarium Pratulińskim. Bóg Jeden wie, czy właśnie Twoje prośby, w roku 130. rocznicy Ich męczeństwa nie zostaną przez Boga wysłuchane za orędownictwem Błogosławionych Podlaskich.


 
24 styczeń. Święty Franciszek Salezy
Nie złość się nigdy na siebie ani na własne niedoskonałości. Takie gniewy, smutki i kwasy, skierowane przeciw sobie samemu, zmierzają do pychy.
 
Miarą kochania Boga jest kochanie Go bez umiaru – takie było życiowe motto św. Franciszka Salezego (1567–1622). Pochodził z Sabaudii – księstwa położonego u zbiegu Francji, Włoch i Szwajcarii. Szlachetnie urodzony, studiował prawo i teologię w Paryżu i w Padwie. Mimo oporów zamożnej rodziny został księdzem, a następnie biskupem Genewy. Zasłynął jako gorliwy, mądry i łagodny duszpasterz. Wraz ze św. Joanną de Chantal, wdową i matką czwórki dzieci, założył zakon klauzurowy wizytek. W działalności duszpasterskiej skutecznie posługiwał się słowem pisanym, dlatego papież Pius XI ogłosił go w 1923 r. patronem dziennikarzy i katolickiej prasy.
Bodaj największą zasługą Salezego było stworzenie podstaw duchowości świeckich. Wymiana listów z osobami, dla których był kierownikiem duchowym, zaowocowała powstaniem arcydzieła religijnego piśmiennictwa „Filotea, czyli droga do życia pobożnego”. To pionierski przewodnik dla świeckich, którzy dążą do chrześcijańskiej doskonałości, żyjąc w świecie. Autor akcentuje powszechne powołanie do świętości: „Jest to błąd przeciwny wierze, wprost herezja, chcieć rugować życie pobożne z obozu żołnierskiego, z warsztatu rękodzielniczego, z dworu książąt, z pożycia małżeńskiego”.
Każdy człowiek powinien odnaleźć swoją drogę. „Inaczej ma się ćwiczyć w pobożności szlachcic, inaczej rzemieślnik lub sługa, inaczej książę, inaczej wdowa, panna lub mężatka. I nie dosyć na tym. Potrzeba jeszcze, żeby każda jednostka dostosowała sposób praktykowania pobożności do swych sił, zajęć i obowiązków. Pobożność nie psuje niczego, gdy jest prawdziwa, lecz owszem – doskonali wszystko”. Tak więc nikt nie wymaga od nas rzeczy niemożliwych, uczy mądry bp Franciszek. Kimkolwiek jestem, gdziekolwiek żyję, mogę odnaleźć własną drogę pobożności. Pracując, piorąc, gotując, wychowując dzieci, przy komputerze i na roli…
Niektóre rady zapisane w „Filotei” trącą myszką, ale większość zachowuje niezmienną aktualność. Wynotowuję jedną perełkę: „Nie złość się nigdy na siebie ani na własne niedoskonałości. Chociaż bowiem rozum domaga się, byśmy po każdym upadku czuli żal i smucili się, jednakże nie dopuszczajmy do tego, by to uczucie było cierpkie i niepokojone, niecierpliwe i gniewliwe. Wielu bowiem wpada w złość dlatego, że się złościli, martwią się tym, że się martwili, są rozdrażnieni tym, że dali się ogarnąć rozdrażnieniu. Takie gniewy, smutki i kwasy, skierowane przeciw sobie samemu, zmierzają do pychy i pochodzą jedynie z miłości własnej, która trapi się i niecierpliwi na widok naszej niedoskonałości. (…) Gdy więc upadnie twoje serce, podnoś je słodko, upokarzając się głęboko przed Bogiem na widok swej nędzy i nie dziwiąc się wcale swemu upadkowi, gdyż nic w tym dziwnego, iż ułomność jest ułomną, słabość słabą, a nędza nędzną”.
Mądry kierownik duchowy to naprawdę wielki skarb. Są tacy jeszcze?

 
25 styczeń. Nawrócenie świętego Pawła, apostoła
„Zostałem zdobyty przez Chrystusa Jezusa” (Flp 3,12). Pod Damaszkiem Paweł złożył broń. Nie mógł oprzeć się Temu, kto pokochał go od tego stopnia, że oddał za niego życie. Wiara nie jest ideą, ale przemieniającym spotkaniem. Czasem bardzo bolesnym.
 
Św. Paweł:
Upadek pod Damaszkiem stworzył nowego Pawła. Jak do tego doszło? Po pierwsze nagle. To było totalne zaskoczenie. Po kilku latach Apostoł napisze: „Bóg może swoją mocą uczynić nieskończenie więcej, niż prosimy czy rozumiemy” (Ef 3,20). Nie wiemy, czy spadł z konia czy z wielbłąda. Na pewno upadł na ziemię. To obraz człowieka, który stracił panowanie nad sobą, nie potrafi już iść dalej o własnych siłach, nie jest w stanie kierować swoim życiem. Paweł spotyka Jezusa zmartwychwstałego, który zwraca się do niego osobiście, bezpośrednio, po imieniu. Ambitny „zbawiciel” świata odkrywa w Jezusie siłę większą niż cała reszta: pokorną miłość Boga, miłość gotową na wszystko, miłość ukrzyżowaną, pokonującą zło dobrem. Imię, które wydawało mu się przekleństwem, staje się błogosławieństwem. Paweł uznaje swoją porażkę, podpisuje bezwarunkową kapitulację. Nie chce już sam zbawiać świata. Pyta pokornie: „Co mam czynić, Panie?”. Chce być tylko sługą i świadkiem Jezusa Chrystusa. Bez Damaszku nie ma Apostoła Pawła, nie ma jego misji. Bóg wziął go w swoje dłonie niczym miecz, którego już nigdy nie wypuścił.
My:
Nikt nie lubi przegrywać. Presja na sukces, na zwycięstwo, na maksimum przyjemności w jak najkrótszym czasie jest wszechobecna. Przenosimy te oczekiwania na życie religijne. Potrzebujemy Boga, aby pomógł nam zwyciężać, szukamy miękkiej poduszki pod głowę. A przecież w centrum naszej wiary jest krzyż. Jezus nie odniósł żadnego spektakularnego sukcesu. Po ludzku przegrał. Skończył na szubienicy między przestępcami na wysypisku śmieci za murami świętego miasta. W najgęstszej ciemności narodziło się światło. Krzyż uczy, że chwile po ludzku przeklęte mogą okazać się błogosławione. Życiowe katastrofy mogą stać się naszym Damaszkiem. Mogą być tym momentem, w którym Bóg łamie naszą pychę, wytrąca z ręki busolę samowystarczalności. To może być piękna katastrofa, jeśli tylko pogodzę się z tym, że trzeba stracić swoje życie, aby je odzyskać, jeśli zgodzę się na to, że Bóg wie lepiej, iż nie muszę mieć wszystkiego pod kontrolą. Cierpienie, strata, upadek na twarz – to nie są rzeczy miłe, wręcz wydają się prowadzić na granicę rozpaczy. Ale nieraz to jedyny skuteczny sposób na nawrócenie, na zaufanie nadziei większej niż podpowiada zdrowy rozsądek. Chrystus jest na dnie każdego ludzkiego piekła. Jest blisko każdego, kto został tam wrzucony, przemieniając dla niego ciemności w światło.
Porządki:
Jak przeżywam swoje niepowodzenia, mniejsze czy większe katastrofy? Jak reaguję na załamanie się moich planów, na towarzyskie kompromitacje, na krytyczne słowa skierowane pod moim adresem? Jak traktuję cierpienie swoje lub bliskich? Bogu można wykrzyczeć swój ból. Modlitwa nie musi być zbiorem grzecznych słówek. Może być jękiem na dnie: „Jezu ratuj!”. Czy wołałem szczerze w ten sposób?
Benedykt XVI w encyklice o nadziei pisał: „Właśnie tam, gdzie ludzie, usiłując uniknąć wszelkiego cierpienia, starają się uchylić od wszystkiego, co może powodować ból, tam, gdzie chcą zaoszczędzić sobie wysiłku i bólu związanego z prawdą, miłością, dobrem, staczają się w życie puste, w którym być może już prawie nie ma bólu, ale coraz bardziej dominuje mroczne poczucie braku sensu i zagubienia. Nie unikanie cierpienia ani ucieczka od bólu uzdrawia człowieka, ale zdolność jego akceptacji, dojrzewania w nim, prowadzi do odnajdywania sensu przez zjednoczenie z Chrystusem, który cierpiał z nieskończoną miłością”.

 
26 styczeń. Święci biskupi Tymoteusz i Tytus
Paweł nazywał Tymoteusza najdroższym synem, bratem, pomocnikiem, którego wspomina ze łzami w oczach.
 
Kiedy patrzymy na ogrom dzieła św. Pawła, pytamy: jak jeden człowiek mógł tyle zdziałać. Jedna z odpowiedzi: nie działał sam, zapalał innych do swojego dzieła. Apostoł nie miał łatwego charakteru. Był porywczy, ambitny, pracował bez wytchnienia. Podejrzewam, że wyciskał ze swoich współpracowników siódme poty. Nie wszyscy to wytrzymywali.
Można to wyczytać między wierszami w Dziejach Apostolskich i w listach. Jednak pasją głoszenia Ewangelii skutecznie zarażał innych. Dzień po święcie Nawrócenia św. Pawła Kościół wspomina w liturgii dwóch jego współpracowników: Tymoteusza i Tytusa. Tradycja przypisuje św. Pawłowi dwa listy do Tymoteusza oraz jeden do Tytusa, które wchodzą w skład Nowego Testamentu. Bibliści nazywają te listy pasterskimi, ponieważ są skierowane wprost do pasterzy i poruszają duszpasterskie problemy młodego Kościoła.
Św. Tymoteusz wymieniany jest sześć razy przez św. Łukasza w Dziejach Apostolskich i aż 17 razy przez św. Pawła w jego listach. Paweł nazywa go „najdroższym synem” (1 Kor 4,17), „bratem” (1 Tes 3,2), „pomocnikiem” (Rz 16,21), którego wspomina ze łzami w oczach (2 Tm 1,4). Tymoteusz urodził się w mieszanym małżeństwie Żydówki i poganina. Sam Paweł udzielił mu chrztu, ustanowił głosicielem Ewangelii i towarzyszem podczas swojej drugiej podróży apostolskiej. Ponadto Paweł wysyłał go jako swojego reprezentanta do poszczególnych gmin, które założył, m.in. do Koryntu, Filippi i Tesalonik.
Tymoteusz pomagał też Pawłowi w redagowaniu kilku listów. Dzielił także ze swoim mistrzem więzienie w Rzymie. W Liście do Filipian, pisanym z więzienia, św. Paweł wystawia Tymoteuszowi piękne świadectwo: „Nikogo przecież nie mam tak jak on myślącego, kto szczerze troszczyłby się o wasze sprawy. Wszyscy bowiem troszczą się o swoje, a nie o to, co Jezusa Chrystusa. Znacie zaś jego charakter: jak dziecko ojcu, tak on razem ze mną służył Ewangelii” (2,20–22). Tradycja podaje, że Tymoteusz został biskupem Efezu i tam umarł, być może jako męczennik.
Tytus znany jest tylko z listów św. Pawła. Był z pochodzenia Grekiem. Został również ochrzczony przez św. Pawła. Apostoł zabrał go ze sobą do Jerozolimy na sobór apostolski, na którym zadecydowano, że poganie przyjmujący wiarę w Chrystusa nie muszą stosować się do zasad Prawa Mojżeszowego. Tytus towarzyszył Pawłowi w podróżach i wypełniał trudne misje powierzone przez Apostoła Narodów. W 2 Liście św. Pawła do Koryntian czytamy: „Tytus jest moim towarzyszem i trudzi się ze mną dla was” (8,23). Około roku 63 Paweł ustanowił go biskupem gminy chrześcijańskiej na Krecie.
Porusza mnie zdanie Pawła o Tymoteuszu: „jak dziecko ojcu, tak on razem ze mną służył Ewangelii”. Odsłania się tu coś z tajemnicy Kościoła: bliskie, prawie rodzinne więzy; wspólne działanie dla Sprawy większej od nas; praca dla innych. To się dzieje w Kościele także dziś. Kto tego doświadczył, temu niestraszna pani Senyszyn, wymachująca antyklerykalną maczetą jak Uma Thurman w Kill Billu. Tyle, że bez gracji.

 
27 styczeń. Błogosławiony Jerzy Matulewicz, biskup
We wsi Lugine na Suwalszczyźnie 13 kwietnia 1871 r. przyszło na świat ósme dziecko Andrzeja i Urszuli Matulaitisów. Na chrzcie chłopiec otrzymał imiona Jerzy Bolesław. Gdy miał trzy lata, stracił ojca. Siedem lat później umarła jego matka, a chłopcem zaopiekował się starszy brat Jan.
 
W 1883 r. Jerzy został przyjęty do gimnazjum. Codziennie musiał pokonywać 10 km w drodze do szkoły. Trudne warunki i zły stan zdrowia sprawiły, że Jerzy musiał przerwać naukę. Odtąd jego dni wypełniła praca w polu i na gospodarstwie. W wolnych chwilach dużo czytał i uczył się.
Ważna dla Jerzego okazała się wizyta kuzyna, Jana Matulewicza, profesora języków klasycznych w gimnazjum i języka rosyjskiego w seminarium duchownym w Kielcach. Po naradzie rodzinnej postanowiono, że Jerzy uda się wraz z Janem do Kielc. Odtąd nasze miasto kilkakrotnie będzie obecne w życiu późniejszego Błogosławionego. W Kielcach Jerzy ukończył szkołę średnią, a po niej, jesienią 1891 roku, wstąpił do seminarium. Wtedy też zmienił litewskie brzmienie swojego nazwiska – Matulaitis – na polskie – Matulewicz.
Pobyt Jerzego w seminarium kieleckim trwał zaledwie dwa lata. Czas ten wypełniony był intensywnymi studiami i pracą nad sobą. W 1893 roku władze carskie zamknęły seminarium. Część profesorów została wywieziona na Sybir. Matulewicza skierował bp Tomasz Kuliński do Warszawy. Do Kielc Jerzy powrócił już jako ksiądz. 3 sierpnia 1899 r. podjął obowiązki wikariusza w parafii Daleszyce. Gruźlica kości uniemożliwiła mu pracę duszpasterską. Po kilku miesiącach opuścił parafię i udał się na kurację do Niemiec. Powrócił do Kielc latem 1902 r., po zdobyciu tytułu doktora teologii we Fryburgu Szwajcarskim. Pod koniec roku został mianowany wykładowcą prawa kanonicznego i łaciny w ponownie otwartym seminarium w Kielcach.
W 1904 r. ks. Jerzy opuścił Kielce i już do nich nie powrócił. Warszawa, Petersburg, Chicago, Wilno wyznaczały późniejszą drogę Jerzego Matulewicza. Dał się poznać jako propagator myśli społecznej Kościoła, mądry spowiednik, zaangażowany generał marianów, a wreszcie biskup. Będąc biskupem dbał o rozwój zakonów, rozwinął w diecezji działalność charytatywną, traktował jednakowo wszystkie narodowości.
Gdy zmarł 27 stycznia 1927 roku, nawet jego przeciwnicy nie szczędzili słów uznania, a papież Pius XI powiedział: „Oto człowiek prawdziwie święty”.
Na drodze do świętości biskupa Matulewicza Bóg postawił Kielce, które przyjęły go jako chłopca. Stały się domem dla kleryka, a potem miejscem pracy dla kapłana. W swoim dzienniku duchowym ks. Matulewicz zapisał: Hasłem moim niech będzie: we wszystkim szukać Boga, wszystko czynić na większą chwałę Bożą, we wszystko wnosić ducha Bożego, wszystko przepajać duchem Bożym... Chwała Boża i zbawienie dusz! Czyż może być jakiś inny cel, wyższy i szlachetniejszy niż ten?

 
28 styczeń. Święty Tomasz z Akwinu
Ludzie postępując normalnie, czyli zgodnie z rozumem, żyją szczęśliwie na ziemi i zapewniają sobie szczęście wieczne.
 
Tomasz z Akwinu (stąd nazywano go Akwinatą) przejął od Arystotelesa metafizykę wraz z postrzeganiem świata jako ukierunkowanego ku celowi procesu. Nader doniosła była w jego nauce zasada jedności bytu i dobra: „byt i dobro nakładają się”. Tomasz z Akwinu – realista jak Arystoteles – dostrzegał istnienie zła, stał jednak na stanowisku, że zło trzeba i można pokonać. We wszystkich bowiem – jak pisał – bytach i zdarzeniach tkwi naturalna skłonność do dobra, a człowiek potrafi dzięki rozumowi poznać dobro.
Należy cenić każde dobro, istnieje hierarchia dóbr, ale nie ma dóbr nieważnych. Stąd u Tomasza tożsamość dwu naczelnych zasad: „czyń dobro, a zła unikaj” oraz „zachowuj się rozumnie”. Są to zasady ogólne, wymagające konkretyzacji. Powinno się jej dokonywać za pomocą dwóch kryteriów: natury człowieka (czyli prawa naturalnego, którego koncepcję przejął od Arystotelesa) oraz Dekalogu. I tak jako istota rozumna, człowiek pragnie poznać prawdę, stąd obowiązek jej poznania. Z popędu płciowego i rozrodczego wynika nakaz rodzenia i wychowania dzieci. Jako istota społeczna winien człowiek nawiązywać przyjaźnie. Instynkt samozachowawczy każe szanować i pielęgnować życie... Tomasza z Akwinu nazwano filozofem natury.
Natura to u św. Tomasza nie tylko coś, co się opisuje – natura zobowiązuje. Rozumienie natury jako czegoś, co można poznać i potem odpowiednio się zachować, pozwoliło mu kreślić optymistyczną wizję świata – uporządkowanego, przyjaznego człowiekowi. Świat chrześcijański nazywał społecznością doskonałą – ludzie postępując normalnie, czyli zgodnie z rozumem, żyją szczęśliwie na ziemi i zapewniają sobie szczęście wieczne.
Była to odważna wizja świata. Tomasz był zresztą człowiekiem odważnym: jako nastolatek wbrew ojcu i rodzinie wstąpił do zakonu, jako uczony odważył się przejąć dorobek filozoficzny Arystotelesa, poganina przecież, miał odwagę postrzegać świat optymistycznie, mimo że ludzi średniowiecza trapiły liczne lęki, współcześni Tomaszowi kaznodzieje przedstawiali przyszłość – zwłaszcza tę wieczną – w nader ponurych barwach, a czasy były wtedy bardzo niespokojne. Za życia miał więcej przeciwników niż zwolenników.
Znalazł się nawet autor, który odkrył w pismach św. Tomasza 117 – jak twierdził – błędów. A jednak to jego filozofię nazwano „wieczystą”. Okazała się nader przydatna zwłaszcza wtedy, gdy po wstrząsach i zawirowaniach trzeba było stawiać świat na nogi. Recepta jest prosta: posługiwać się rozumem, szanować każdy byt, cenić dobro...
Masz rozum to używaj
Sebastian Musioł
Nawet gdyby trzeba było zliczyć diabły na czubku szpilki, Tomasz starałby się to zrobić dokładnie i rzeczowo. (M.Piekra)
Pewnego ranka, po Mszy świętej Tomasz z Akwinu odesłał brata Reginalda, swego sekretarza i przyjaciela, przygotowanego jak zwykle do zapisywania tego, co Mistrz mu podyktuje. – Nie będę już więcej pisał. Wszystko, czego dokonałem, jest jak wymłócona słoma przy tym, co mi dziś zostało objawione – powiedział Doktor Anielski.
Legenda dopowiada, że najważniejsze fragmenty nieukończonej Summy teologicznej Tomasz dyktował z głową w tabernakulum. Trzy wieki później pełen podziwu Pius V ogłosił św. Tomasza piątym doktorem Kościoła, a Leon XIII zalecił studiowanie jego filozofii.
Hrabiowska rodzina widziała w nim opata Monte Cassino. Pięciolatka oddano tam na wychowanie. Cóż, skoro siedemnastolatek przyłączył się do żebrzących braci kaznodziejów, aby bronić tego, co naturalne, przed potępieniem. Nie po to mamy ciało, ręce, brzuch i głowę, żeby się ich wyrzekać lub żeby poszły w ogień piekielny. Ludzka ułomna natura jest drogą ku Bogu. Rozum zaś każdy ma po to, aby nie pobłądzić. Rozum oświecany wiarą.
Tomasz za życia nie budził wyłącznie ciepłych uczuć. Na studiach w Kolonii, u Alberta Wielkiego, przezywano go „milczący wół”. Kiedy jednak „zaryczał”, Europa padła na kolana. Potrafił też postawić na swoim. Potężny – z najwyższej kategorii wagowej.
Krótko po jego śmierci franciszkanie zabronili czytania jego Summy bez komentarzy, a na Sorbonie publicznie spalono jego dzieła. A jednak benedyktyni z Fossanuova, gdzie zmarł w 1274 roku w drodze na sobór w Lyonie, wygotowali starannie jego ciało na relikwie. Nie postąpiliby tak z pewnością wyłącznie oszołomieni jego rozległą wiedzą, wysokim urodzeniem czy sławą doradcy papieskiego. Widzieli w nim prawdziwie świątobliwego człowieka.
Tomasz nie bał się pisać na każdy temat. Był przekonany, że wszelką wiedzę o świecie można przedstawić w sposób uporządkowany. Wielokrotnie zawiodło go to na manowce. Ale nawet wtedy zasługuje na usprawiedliwienie. Starał się nie wykraczać poza to, co uznawano za naukowo potwierdzone. Wyobrażenia o świecie, zwłaszcza o biologii, astronomii, fizyce, medycynie, były takie, jakie odziedziczono po starożytnych. Epoka wielkich odkryć dopiero miała nadejść. Zresztą Tomasz nie miał natury odkrywcy, pragnął rozumieć, dlatego porządkował. Nawet gdyby trzeba było zliczyć diabły na czubku szpilki, Tomasz starałby się to zrobić dokładnie i rzeczowo.
Świat, ludzie i to, co między ludźmi, ma kierować ku Bogu – powtarzał na każdym kroku. Nawet, gdy pisał „przeciw” niewiernym (Summa contra gentiles), to był „za”. Podpowiadał – najlepiej jak potrafił – co z Bożym planem harmonijnie współbrzmi, co warto wspierać i rozwijać, gdzie ład umacniać. Dziś nawet w naukach politycznych, administracji i ekonomii spostrzeżenia Tomaszowe znajdują posłuch i uznanie. Tomasz mocno wierzył, że to, co dobre, ma naturalną skłonność do rozprzestrzeniania się. Kiełkuje i wzbiera, jeśli mu to umożliwić.
Filozof zdrowego rozsądku
Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu (Jezus)
Kiedy studiował w Kolonii u św. Alberta Wielkiego, jego koledzy nazywali go „niemym wołem”, bo odznaczał się wzrostem, tuszą i… niczym więcej. Podczas akademickich dysput siedział milczący, zaczęto więc uważać go za tępaka. Kiedy wreszcie przemówił, św. Albert miał powiedzieć: „Ten niemy wół zaryczy tak głośno, iż rykiem wypełni świat”. Przepowiednia spełniła się. Zaryczał. Zostały po nim księgi i świadectwo świętości życia. W kościele w Neapolu sam Jezus miał odezwać się do niego z krucyfiksu: „Dobrze o Mnie napisałeś, Tomaszu”. A kiedy Pan zapytał go, czego chce w zamian, święty dominikanin odparł: „Tylko Ciebie”.
Przyszedł na świat w okolicach Akwinu, niedaleko Neapolu w roku 1224/5. Pochodził z zacnego i bogatego rodu. Jego wuj był opatem słynnego klasztoru benedyktyńskiego na Monte Cassino. Tam Tomasz pobierał nauki już od 5 roku życia. Wbrew woli rodziców, porzucił benedyktynów, aby wstąpić do dominikanów. Rodzina trzymała go w domowym areszcie przez 2 lata, aby przymusić do objęcia „poważniejszych” stanowisk. Tomasz nie uległ. Studiował w Paryżu, potem w Kolonii u św. Alberta Wielkiego. Wykładał w Paryżu, Rzymie, Neapolu. Pisał i modlił się. Konsekwentnie odmawiał wszelkich zaszczytów. Jego dzieła to cała biblioteka.
Najważniejsze z nich: „Summa przeciw poganom” oraz wielotomowa niedokończona „Summa teologii”. Tomasz wprowadził do myśli chrześcijańskiej filozofię Arystotelesa, mimo że dla wielu pachniało to herezją. Był jednym z najgenialniejszych intelektów w historii. Pytał i odpowiadał, argumentował, rozróżniał, precyzyjnie, logicznie, jak komputer. Ufał zarówno Bogu, jak i ludzkiemu rozumowi, dzięki czemu godził religię z rozumem. Fascynowało go słowo „jest”, czyli sam fakt istnienia świata, człowieka. W samej rzeczywistości dostrzegał drogę rozumu ku Bogu. Chesterton określił jego naukę jako „filozofię zdrowego rozsądku”.
Pod koniec życia przeżył mistyczne spotkanie z Bogiem. Przestał pisać. „Widziałem rzeczy, przy których wszystkie moje pisma są jak słoma”, wyznał braciom. Zmarł w drodze na sobór w Lyonie w klasztorze cystersów w Fossanowa, mając niecałe 50 lat. Spowiednik, który był przy nim przy śmierci, wystraszył się, bo jego spowiedź była spowiedzią pięcioletniego dziecka.

 
29 styczeń. Święta Aniela Merici
W chrześcijańskiej formacji kobiet św. Aniela upatrywała klucza do odnowy rodziny i Kościoła.
 
Czytając życiorysy świętych sprzed wieków, staram się zawsze odnaleźć nić łączącą ich z nami, chrześcijanami żyjącymi w XXI wieku. Powiązania bywają zaskakujące. Święta Aniela Merici żyła w Italii na przełomie XV i XVI wieku. Co może ją łączyć z nami? Właśnie wróciłem z rekolekcji dla maturzystów uczących się w szkole prowadzonej przez siostry urszulanki w Rybniku.
Ta młodzież zrobiła na mnie świetne wrażenie. Śpiewali, modlili się, słuchali z uwagą konferencji. Emanowali jakąś pozytywną energią. Nie mam wątpliwości, że to ludzie, którzy liczą się w swoim życiu z Bogiem. Jeśli takie są owoce katolickiej szkoły, to dziękować Bogu i zakładać takie szkoły. Co to ma wspólnego ze św. Anielą? Otóż ma. Siostry urszulanki, choć za patronkę mają św. Urszulę, męczennicę z IV wieku, to wywodzą się od towarzystwa założonego w XVI wieku przez św. Anielę Merici. Mimo że sama nie chodziła do żadnej szkoły, stała się gorliwą promotorką katolickiej edukacji dziewcząt.
Kim była św. Aniela? Urodziła się w pięknym miejscu, nad jeziorem Garda w północnych Włoszech. Szybko straciła rodziców i siostrę. Sierotę wziął na wychowanie wuj. W Bresci Aniela zaangażowała się w ówczesny ruch odnowy Kościoła „Del Divino Amore” (Boska Miłość), podejmujący wiele dzieł charytatywnych. W 1524 wybrała się na pielgrzymkę do Ziemi Świętej, a potem do Rzymu.
Kiedy powróciła w rodzinne strony, wzięła się z zapałem do pracy charytatywnej i wychowawczej. Wokół niej gromadziły się wdowy i młode dziewczyny zainspirowane apostolską działalnością Anieli, którą coraz powszechniej nazywano Madre (Matka). W 1535 roku Aniela postanowiła nadać powiększającej się wspólnocie formalne ramy. Powstało Towarzystwo, które za patronkę obrało sobie św. Urszulę.
Reguła ułożona przez Anielę nawiązywała do starożytnego chrześcijańskiego ideału wdów i dziewic poświęconych Bogu, ale żyjących w świecie. Pomysł był nowatorski. Aniela Merici chciała, by urszulanki nie były zamknięte w klasztorze, ale pozostawały w swoich rodzinach. Miały żyć w czystości, ubóstwie i posłuszeństwie, jednak bez uroczystych ślubów czy wyróżniania się strojem.
Ich apostolskim zadaniem było wychowywanie dziewcząt, przyszłych matek. W chrześcijańskiej formacji kobiet Aniela upatrywała klucza do odnowy rodziny i Kościoła. Zmarła w opinii świętości 27 stycznia 1540 r. Kanonizacji doczekała się w roku 1807. Urszulanki z czasem przyjęły formę życia zakonnego, nie zagubiły jednak swojego podstawowego charyzmatu: wychowywały i kształciły dziewczęta w prowadzonych przez siebie pensjonatach i szkołach, również w Polsce.
Dzisiejsi maturzyści z urszulańskiej szkoły może nawet nie mają pojęcia, że swoją edukację i duchowy format zawdzięczają w jakiejś mierze pasji, którą miała prosta dziewczyna znad jeziora Garda, żyjąca pięć wieków wcześniej. Tak działa świętość. Owocuje nawet po wielu latach.

 
Błogosławiona Bolesława Lament
Bolesława Maria Lament urodziła się 3 lipca 1862 roku w Łowiczu w rodzinie rzemieślniczej jako pierwsza z ośmiorga dzieci Marcina Lament i Łucji z domu Cyganowskiej.
 
W dziedzictwie psychofizycznym Bolesława otrzymała od swoich rodziców dobroć serca po matce, a surowość po ojcu. Te cechy pozwolą jej wyrosnąć na mężną niewiastę, zdolną do podjęcia idei ekumenicznych, obrony wiary i polskości w warunkach zupełnej negacji tego, co polskie i katolickie.
Z natury władcza, niejednokrotnie narzucała swą wolę rodzeństwu, które - jako najstarsza - pomagała matce wychowywać. Otaczana przez rodziców szczególną troskliwością z powodu wątłego zdrowia, potrafiła odwzajemnić ich miłość, wydobywając ze skarbca swojego serca nieocenione perły szlachetności. Wzorowa postawa wobec najbliższych, była wynikiem jej pracy nad sobą, przełamywania swojej woli z miłości ku Bogu i znajdowała wyraz w posłuszeństwie i uległości.
Dziedzictwo wyniesione z rodzinnego domu wzbogaciła o własne rozumienie świata, o gorący patriotyzm i zdrową religijność. Dlatego nie zagubiła się w obcym, a nawet wrogim katolicyzmowi i polskości środowisku rosyjskiego progimnazjum w Łowiczu, w którym z konieczności musiała się uczyć. Nie ominęły jej tam trudności w zdobywaniu wiedzy, ani też ostro rysujące się problemy religijne i narodowościowe. Doświadczyła na sobie skutków ucisku ze strony władz rosyjskich ze względu na swoje przekonania religijne i przynależność narodową. Problemy te rozwiązywała w świetle zasad wiary katolickiej. Progimnazjum ukończyła ze złotym medalem. Na życzenie rodziców zdobyła jeszcze w Warszawie dyplom krawiecki i założyła w Łowiczu własny zakład, wykazując przy tym duże zdolności organizacyjne, inicjatywę i przedsiębiorczość.
Wolę Bożą co do swego powołania zakonnego rozpoznała Bolesława na rekolekcjach zamkniętych. Mając 22 lata, wstąpiła do organizującego się w konspiracji Zgromadzenia Rodziny Maryi. Była gorliwą zakonnicą, odznaczała się darem modlitwy, skupienia, powagą i wiernością w wypełnianiu swoich obowiązków. Pracowała na różnych placówkach zgromadzenia: w Warszawie, Petersburgu, Odessie, Iłłukszcie i Symferopolu na Krymie, pełniąc funkcje wychowawczyni i nauczycielki w szkołach podstawowych. Jednak przed złożeniem profesji wieczystej, odczuwając niepewność co do kierunku swojej drogi życiowej i za radą spowiednika powróciła do domu rodzinnego w Łowiczu. Po śmierci ojca z całą rodziną przeniosła się do Warszawy, gdzie poświęciła się pracy społecznej - objęła kierownictwo domu noclegowego na Pradze, oddając się całkowicie na usługi ludziom bezdomnym, troszcząc się nie tylko o ich zabezpieczenie materialne, ale i o ich odnowę moralną, o powrót do Boga i Kościoła przez sakramenty święte.
W czasie jedenastoletniego pobytu w Warszawie zabiegała też o rozwój swego życia wewnętrznego pod kierunkiem o. Honorata Koźmińskiego i za jego sugestią opuściła Ojczyznę w 1903 roku, udając się na Białoruś, do Mohylewa nad Dnieprem. Tam w 1905 roku założyła Zgromadzenie Sióstr Misjonarek Świętej Rodziny, którego celem jest wspomaganie dzieła zjednoczenia chrześcijan i umacnianie katolików w wierze. Jako hasło przewodnie przyjęła zawołanie św. Ignacego Loyoli: „Wszystko na większą chwałę Bożą”.
W 1907 roku m. Bolesława z całą wspólnotą przeniosła się do Petersburga, gdzie rozwinęła szeroką działalność oświatowo-wychowawczą. W myśl wytkniętego sobie celu szczególną troską otaczała młodzież, by uchronić ją przed utratą wiary i polskości. Już w 1913 roku poszerzyła działalność zgromadzenia na Finlandię, zakładając internat dla młodzieży żeńskiej w Wyborgu.
Trudna sytuacja zgromadzenia po rewolucji październikowej w 1917 roku niejako zmusiła m. Bolesławę do opuszczenia w 1921 roku Petersburga i powrotu do Polski. Była to szczególna ofiara jej serca: przekreślone pragnienia i plany, ogromne straty materialne. W jej życiu liczyła się jednak tylko wola Boża i tym razem cały splot okoliczności i uwarunkowań polityczno-społecznych przyjęła jako znak od Boga.
Po kilkumiesięcznym kierowaniu przejściową pracą sióstr na Wołyniu w 1922 roku założyła dom w Chełmnie na Pomorzu. Zgodnie jednak ze swoim programem ideowym za główny teren działalności zgromadzenia obrała wschodnie tereny Polski, zamieszkałe przez ubogą ludność, w przeważającej części prawosławną.
W 1935 roku m. Bolesława z powodu podeszłego wieku zrzekła się obowiązków przełożonej generalnej. Zgromadzenie liczyło wówczas 174 siostry, 26 nowicjuszek i 9 postulantek, które pracowały na 22 placówkach w Polsce oraz w Estonii i w Rzymie. Decyzją nowej przełożonej generalnej m. Bolesława została przeniesiona z Ratowa do Białegostoku, gdzie w ciągu czterech lat otworzyła dwa przedszkola, szkołę zawodową i gimnazjum ogólnokształcące. Z jej inicjatywy siostry objęły pracę w dwu internatach, w stołówce, w domu noclegowym i otoczyły opieką więźniów.
Druga wojna światowa znów przyniosła dotkliwe straty w działalności Zgromadzenia. Większość placówek zostało zlikwidowanych, a w tych, które pozostały, m. Bolesława, jako przełożona, zmieniała formy pracy, dostosowując je do potrzeb czasu. Dla dzieci bezdomnych przeznaczyła jeden z domów Zgromadzenia w Białymstoku, przy ul. Stołecznej 5. Dzieliła się z nimi skromnymi zapasami domowymi. Zorganizowała też ukrytą szkołę polską pod pretekstem przygotowania dzieci do spowiedzi i Komunii Świętej.
W 1941 roku m. Bolesława została sparaliżowana. Wówczas to czynne apostolstwo zamieniła na apostolstwo modlitwy i cierpienia. Nadprzyrodzona nadzieja była dla niej źródłem pogody ducha w chorobie i spokojnego przygotowania się na spotkanie z Bogiem. Ponadto, będąc obłożnie chorą, dyktowała swojej sekretarce Dyrektorium, czyli wyjaśnienia do Konstytucji zgromadzenia, uzupełniając je cytatami z literatury ascetycznej.
W całej swej działalności m. Bolesława miała na uwadze rozwój Bożego Królestwa Jedności i zbawienie dusz Najdroższą Krwią Chrystusa odkupionych. Jej zaś autentyzm ewangeliczny polegał na ukazywaniu przykładem własnego życia Chrystusowej dobroci i troski o człowieka, o jego wszechstronny rozwój.
Realizacja postawionego sobie celu, w rzeczywistości bezwzględnie przeciwnej tym ideałom, wymagała od niej wielkiej energii, nieugiętej woli, hartu ducha, inicjatywy, zdolności pedagogicznych popartych nieprzeciętnymi przymiotami serca. Całkowite oddanie się Najświętszemu Sercu Jezusa, jako ofiara miłości, było tajemniczą siłą inspirującą ją do ustawicznej pracy dla Boga... Dnia 29 stycznia 1946 roku w Białymstoku, bez żadnych oznak agonii, spokojnie zasnęła w Panu, przeżywszy 84 lata. Jej zwłoki przewieziono do klasztoru w Ratowie i pochowano w krypcie pod kościołem św. Antoniego.

 
Wspomnienia o bł. Bolesławie Lament
Wspomnienie s. Angeli Natalii STAŃCZAK:
Matka Założycielka była wysoka, dość tęga, trzymająca się prosto mimo podeszłego wieku. Chód miała sprężysty, postać majestatyczną. Twarz owalną, o dużym otwartym czole, zdobiły oczy rozumne, pełne wyrazu. Przebijała przez nie dusza o silnej woli i wielkim harcie ducha. Była pełna energii, nie zrażała się trudnościami. Zawsze czynna, pomysłowa. Spotkałam ją po raz pierwszy w klasztorze w Ratowie 20 stycznia 1931 roku, kiedy jako kandydatka zgłosiłam się na służbę Bożą. Odtąd przez dwa i pół roku miałam szczęście mieszkać razem z Matką Założycielką i korzystać z jej nauk i konferencji.
Codziennie podczas nowicjatu chodziłyśmy do jej pokoju, gdzie urabiała nasze dusze przez piękne, głębokie słowa. Wymowę miała płynną, styl zwięzły, bogaty w treść. Ulubionym Jej tematem było życie Najświętszej Rodziny. Miałyśmy na tym najdoskonalszym wzorze kształtować nasze życie.
Choć była wymagająca i stanowcza miała jednak dużo miłości dla swoich córek duchowych, zwłaszcza dla chorych. Ja sama również doświadczyłam dobroci Jej serca. W czasie nauki w Pedagogium zachorowałam poważnie, tak że musiałam przerwać dalsze studia. Gdy się o tym dowiedziała, poleciła mi przyjechać z Wilna do Białegostoku, gdzie otoczyła mnie prawdziwie macierzyńską opieką. Kiedyś, pamiętam, wysłała mnie wraz z inną siostrą (Sylwią Dynewską) do lasu, żebyśmy odpoczęły i odetchnęły świeżym powietrzem. Sama również przygotowała nam kanapki.
Posiadała zmysł i zdolności artystyczne. Ubierała ołtarze na Boże Ciało, dekorowała Grób Pański, urządzała przedstawienia amatorskie, będąc czasem ich autorką. Największą Jej zasługą dla Kościoła było nowe Zgromadzenie dla Kościoła, a jednocześnie owocem jej starań, trosk i wysiłków.

 
S. Angela Stańczak
Suchowola, 18.XI.1967 roku.

 
Wspomnienie s. Cecylii CHORZEWSKIEJ:
M. Bolesława Lament była osobą o nieprzeciętnych zdolnościach. Jej osobowość dla niewtajemniczonych była źle komentowana. Kto Ją bliżej poznał, pokochał Ją, a słowa Jej głęboko zapadały w serce. Sylwetka raczej surowa, ale oczy głęboko myślące. Często można było spotkać na rozmowie z Bogiem. Czasem kogoś upominała i badawczo obserwowała, jak zareaguje dana osoba. Wówczas wydawała sąd o powołaniu tej osoby. Mówiła często: "Tylko ochotnego dawcę Bóg miłuje". Wątpiła w wytrwanie w powołaniu osób smutnych. Była spostrzegawcza i interesowała się każdą dziedziną życia. Charakter silny, stanowczy. Co raz postanowiła, nie łatwo zmieniała. Szczególnie podkreślała posłuszeństwo i to bezwzględne.
Zależało Jej bardzo na rozwoju Zgromadzenia. W tym celu wysyłała Siostry na studia średnie i wyższe. Organizowała pogadanki na temat misji. Zapraszała Siostry z placówek misyjnych do domu nowicjatu, by młode Siostry zapoznawały się z misyjną pracą. Zapraszała prelegentów, by Siostry mogły pogłębiać wiedzę religijną i więcej ukochać swój cel.
Sama nie zdradzała się z cnotą. Zauważyć można było wówczas, gdy wygłaszała konferencję lub prowadziła odnowienie miesięczne. Książka wówczas spoczywała zamknięta, a słowa płynęły spokojnie z serca do serca. Pragnęła, by Zgromadzenie odznaczało się duchem modlitwy, ofiary i posłuszeństwa. Przechodziła "ciemną noc", jak wszyscy miłośnicy Boga. Wyszła z niej zwycięsko, składając w ofierze swe długie cierpienia za Zgromadzenie i schizmę wschodnią.
S. Cecylia Chorzewska
Łódź, 23.VII.1967 roku.

 
Wspomnienie Felicji SYLWANOWICZ:
Miałam 10 lat, kiedy wstąpiłam do gimnazjum Łucji Czechowskiej. Tam też od razu zetknęłam się z Matką Bolesławą Lament. Byłam przychodzącą uczennicą, nie w internacie i dlatego mało o Niej mogę powiedzieć.
Stosunek do nas, uczennic, był bardzo serdeczny, choć Matka nie brała udziału w nauczaniu nas. Dbała natomiast bardzo o nasze wychowanie etyczne i moralne. Ja osobiście dość "współpracowałam" z Matką, gdyż Matka na każde Boże Narodzenie urządzała Jasełka. Teksty do nich pisała sama. I tu wykazywała ogromną cierpliwość, ucząc nas aktorskiego kunsztu. Ja przez kilka lat grałam rolę Nowego Roku, a w innej odsłonie - błazna króla Heroda. Graliśmy przeważnie w wynajętych salach. Byłam i jestem przekonana nadal, że Matka miała wielkie zdolności aktorskie, a przy tym - jak powiedziałam już - dużo cierpliwości i stanowczości. Wszystkie uczennice miały wrażenie i często o tym między sobą rozmawiałyśmy, że Matka Lament jest bardzo wymagająca w stosunku do swoich podwładnych, to znaczy do naszych nauczycielek i wychowawczyń. Wtedy uważałyśmy to za wadę - dziś myślę inaczej. Niejedna z nas stała się lepsza pod wpływem Matki Lament - to pewne. Nawet wtedy, widząc wszystko oczami dziecka, zauważyłyśmy sprawę, że wychowuje nas silna indywidualność, o nieprzeciętnym umyśle i gorącym sercu.
Felicja Sylwanowicz
Maj, 1972 roku.

 
Wspomnienie S. Anny Marii CZERNIŁOWSKIEJ-SOKÓŁ:
W czym przejawiał się duch misyjny Matki Założycielki Bolesławy Lament?
Duch ten przejawiał się już w samym przyjeździe jej do obcego sobie kraju, by pracować nad podniesieniem wiary świętej i rozszerzaniem jej wśród ludności znajdującej się w trudnych pod tym względem warunkach. Jej duch misyjny przejawiał się przede wszystkim w prawdziwie ekumenicznym nastawieniu się w czasach nie mających pojęcia o takich czysto chrześcijańskich stosunkach do wszystkich ludzi bez różnicy wyznawanej wiary, narodowości i światopoglądu.
Matka Założycielka posiadała ponadto wrodzony dar od Boga - zjednywania ludzi i kierowania nimi. Jej znajomość z kilku członkami z kleru prawosławnego, a także młodymi studentkami pragnącymi wspólnie pracować dla dobra i zjednoczenia Kościoła. Przychodzili do Niej duchowni nawróceni z prawosławia: Zierczaninow - duchowny prawosławny i Dejbner wschodniego obrządku, a także Egzarcha obrządku wschodniego Leonid Fiedorow. W kościele katolickim odprawiali Msze święte i udzielali Siostrom Komunię świętą pod dwiema postaciami. Podczas rewolucji rosyjskiej w Petersburgu i później Matka Założycielka pomagała im materialnie. W Petersburgu praca charytatywna i wychowawcza wśród dzieci i młodzieży przeważnie klasy robotniczej była prowadzona przez nasze Zgromadzenie.
Po rewolucji rosyjskiej Zgromadzenie musiało przenieść się do Polski, gdzie pracowało głównie na Kresach. Warunki życiowe były wówczas bardzo trudne. Matka Założycielka sama brała udział w urządzaniu placówek pracy misyjnej. Miała serce gorące, współczujące każdej biedzie ludzkiej, nie patrząc na narodowość ani na światopogląd tych, którym spieszyła z pomocą. Miała charakter wytrwały, silną wolę, nie zrażała się trudnościami ani przeszkodami ze strony ludzi niechętnych i nie rozumiejących Jej misyjnego ducha, który uważała za ducha i wolę Bożą, i wytrwale dążyła do jej wypełnienia.
S. Anna Maria Czerniłowska – Sokół
Legionowo, 27 II 1967 r.

 
30 styczeń. Błogosławiony Bronisław Markiewicz
Ksiądz Markiewicz pokazał, że da się zrobić wiele.
 
Wychowawca dzieci i młodzieży
ks. Sylwester Łącki CSMA
Dałem mu wszystko, co miałem, bo on też był głodny...
Wiek XIX był dla Polski stuleciem niewoli. Polacy, na zagarniętych przez Austrię ziemiach Rzeczypospolitej, zetknęli się z urzędowo organizowaną germanizacją. Zaborca także celowo nie troszczył się o rozwój gospodarczy i społeczny. Nic więc dziwnego, że Galicja i Lodomeria – nazwy nadane przez zaborcę – stały się wkrótce najuboższą prowincją monarchii Habsburgów i otrzymały ironiczny przydomek golicja i głodomeria. W Galicji umierało rocznie około 50 tysięcy ludzi. Żebractwo stało się istną plagą. Z tego kontekstu i z tych konkretnych potrzeb społecznych, moralnych i duchowych zrodził się nowatorski – jak na owe czasy – model pracy duszpasterskiej ks. Bronisława Markiewicza.
Urodził się 13 lipca 1842 r. w Pruchniku k. Jarosławia, jako szóste z jedenaściorga dzieci. Na chrzcie otrzymał imiona: Bronisław Bonawentura. Jego rodzice: Jan i Maria (z Gryzieckich) – należeli do średnio zamożnych, a zajmowali się rolnictwem i kupiectwem. Matka wychowywała dzieci w pobożności i przygotowywała je do twardego życia. Ojciec był bardzo ceniony przez mieszkańców Pruchnika, którzy aż trzykrotnie wybierali go na burmistrza.
Gdy Bronek miał cztery lata wybuchło powstanie chłopskie, nazywane rzezią galicyjską (1846 r.). Być może niektóre tragiczne obrazy i opowiadania o tych zdarzeniach zapadły w jego dziecięcą pamięć. Ale na pewno zapamiętał biedę w domu. Przez długi czas, z powodu klęski nieurodzaju, panował taki głód, że – jak sam opowiadał – mama przygotowywała im do jedzenia placki z perzu... Doświadczył biedy.
Do szkoły elementarnej chodził w Pruchniku. Już wtedy odznaczał się wielką wrażliwością na potrzeby innych. Kiedyś wrócił ze szkoły zapłakany z... głodu. Według relacji jego siostry – mama zapytała go: - Czy nie dałam ci pieniędzy na bułkę? – Tak, dałaś - odpowiedział – ale spotkałem biednego i dałem mu wszystko, co miałem, bo on też był głodny... Choć w domu otrzymał dobre, dogłębne wychowanie katolickie, to jednak w piątej klasie gimnazjalnej (w Przemyślu), pod wpływem lektury niechrześcijańskiej oraz nauczycieli, którzy głosili racjonalizm i wyśmiewali religię, przeżył kryzys wiary, który trwał półtora roku. W późniejszych latach sam o tym opowiadał: Ja sam, kształcony od dziecka na Skardze i Krasickim, czytając w 18. roku mego życia dzieła wielce poważne z dziedziny historii i nauk przyrodniczych w języku niemieckim, a obok nich – autorów greckich i łacińskich w całości, nie zadowalając się szkolnymi podręcznikami; wkrótce straciłem wiarę w Boga i harmonię wewnętrzną, których brak odebrał mi pogodę i spokój duszy. Niezadługo potem, tęskniąc za nimi, zabrałem się znowu do czytania dzieł najcelniejszych pisarzy polskich, którzy powoli zaczęli koić rozstrój w duszy mojej, aż wreszcie przy czytaniu kolejnej noweli, napisanej przez Józefa Korzeniowskiego (Narożna Kamienica), upadłem na kolana i zacząłem się modlić: Jeśli istniejesz, Boże, daj mi się poznać, a wszystko dla Ciebie gotowym uczynić!... I w tej chwili napełnił mię Pan wielką światłością wewnętrzną, która sprawiła iż uwierzyłem we wszystko, co Kościół święty do wierzenia podaje, i tegoż jeszcze dnia wyspowiadałem się z całego życia. I odtąd 41 lat minęło, jak panuje stały pokój i pogoda niezmącona w sercu moim...
Maturę z wyróżnieniem zdał 23 lipca 1863 roku. Wstąpił do seminarium w Przemyślu. We wrześniu 1867 r. został wyświęcony na kapłana diecezji przemyskiej. Dał się poznać jako ofiarny i ceniony duszpasterz, a także profesor Seminarium Duchownego w Przemyślu. Od początku swego kapłaństwa szczególnie był wrażliwy na religijne, moralne i materialne zaniedbanie dzieci i młodzieży, a także niedolę prostego ludu. Wypowiedział ostrą walkę wadom narodowym Polaków. Rozwiązanie problemów społecznych widział w dobrym wychowaniu dzieci i młodzieży oraz podniesieniu moralnym całego społeczeństwa.
Już 28 września 1867 r. rozpoczął pracę kapłańską jako wikariusz w parafii Harta k. Dynowa. Z całym zapałem oddał się pracy duszpasterskiej: spowiadając, głosząc kazania i nauczając katechizmu. Pracował nad wykorzenieniem nałogu pijaństwa i jednania zwaśnionych.
W marcu 1870 r. objął funkcję wikariusza przy katedrze w Przemyślu. O piątej rano czekał już w konfesjonale na penitentów: – Kapłan, czekający w konfesjonale – mawiał – jest wołającym głosem dobrego Pasterza. Na niejedną duszę więcej działa widok oczekującego spowiednika niż kazanie... Pracował wśród więźniów jako kapelan. W wolnych chwilach, swoim zwyczajem, udawał się do pobliskich wiosek, aby katechizować dzieci, które pasły krowy. Dzieciaki początkowo były nieufne. Potem już na sam jego widok biegły ku niemu.
Aby skuteczniej pracować wśród inteligencji, podjął studia z zakresu filozofii i pedagogiki. Odbył je na dwóch uniwersytetach: Jana Kazimierza we Lwowie i Jagiellońskim w Krakowie. Po studiach wrócił do duszpasterstwa parafialnego. Zdobytą wiedzę wykorzystał potem jako wykładowca w Seminarium Duchownym w Przemyślu, ale nie tylko. Ułatwiła mu ona głębsze zrozumienie problemów społeczno-etycznych powstającego społeczeństwa kapitalistycznego. W celu zaradzenia tym problemom opracował zwarty i integralny program wychowawczy, którego myśl przewodnią wyrażało hasło powściągliwość i praca.
Probostwo w miejscowości Gać objął w 1876 roku. Głównym problemem było tam pijaństwo. Ksiądz Markiewicz na początku swojej pracy nieustannie modlił się o nawrócenie parafian, ale nie zaniedbywał również środków czysto ludzkich, aby temu zaradzić. Stopniowo zainteresował młodzież i mężczyzn grą w szachy: zakupił większą liczbę szachownic, zbierał młodzież u siebie i uczył gry. Te i inne zabiegi sprawiły, że niedługo potem karczma zaczęła świecić pustkami.
Niemniej najważniejszą pracą dla ks. Markiewicza było duszpasterstwo. Jak tylko mógł, rozbudzał wśród wiernych nabożeństwo do Najświętszego Sakramentu i zwyczaj częstego przyjmowania komunii świętej.
Biskup Łukasz Solecki, ordynariusz przemyski, znając wiedzę i doświadczenie ks. Markiewicza powołał go w tym czasie na profesora Seminarium Duchownego w Przemyślu. Wkrótce Sługa Boży odkrył w sobie pragnienie wstąpienia do zgromadzenia zakonnego. Po otrzymaniu zgody swego biskupa zrezygnował z dotychczasowych stanowisk (był również wicedziekanem strzyżowskim) i wyjechał do Włoch, gdzie poznał św. Jana Bosko i zachwycił się jego wspólnotą zakonną, która poświęciła się wychowaniu najbiedniejszej, opuszczonej młodzieży oraz służbie biednemu ludowi. W duchowej szkole ks. Bosko ks. Markiewicz przygotowywał się do zadań wychowawcy i opiekuna młodzieży w Polsce.
Po kilku latach wrócił do Polski i zaczął wprowadzać w czyn w Miejscu Piastowym to, czego nauczył się od tego świątobliwego włoskiego kapłana. Ostatnie 20 lat życia i działalności ks. Markiewicza związane było z tą podkarpacką parafią. Jest to okres, w którym można wyróżnić trzy wielkie sprawy, będące przedmiotem troski Sługi Bożego:
• działalność wychowawcza i duszpasterska, szczególnie organizowanie zakładów wychowawczych dla najbiedniejszej młodzieży w duchu powściągliwości i pracy;
• zabiegi o utworzenie dwóch nowych zgromadzeń zakonnych – pod wezwaniem św. Michała Archanioła dla kontynuowania tych zadań;
• wreszcie usilne dążenie do świętości poprzez żywy kontakt z Chrystusem obecnym w Eucharystii i w drugim człowieku, wpatrywanie się w przykłady świętych i pozyskiwanie innych dla Boga świadectwem życia.
Ówcześni biskupi i inni duchowni myśleli nad tym, co mają zrobić dla ludu, i często robili wiele, natomiast byli przekonani, że bardzo mało da się zrobić z ludem. Ksiądz Markiewicz pokazał, że da się zrobić wiele. Prymas Tysiąclecia kard. Stefan Wyszyński tak mówił o Założycielu michalitów, michalitek i miesięcznika Powściągliwość i Praca: Dzisiaj wiemy, że trzeba być bardzo powściągliwym i pracowitym. Powściągliwym – aby nie czynić nikomu nic złego, a pracowitym – aby zdobywać to, co jest potrzebne dla utrzymania rodziny i Narodu, aby ratować dzieci przez uczciwą pracę i oszczędność, nie zaś niszczyć je dla wygodnictwa, samolubstwa i egoizmu. Wierzę, że taki program narodowy, jaki dał swemu Zgromadzeniu ksiądz Markiewicz, może poruszyć nasze sumienia... (Miejsce Piastowe, 10.09.1972).
Najświętszy sakrament w życiu błogosławionego
ks. Edward Data CSMA
Religijnie wychowany w domu rodzinnym wstąpił do seminarium przemyskiego (1863 r.). Pilnie studiował teologię i dużo się modlił. W czasie wolnym długie chwile spędzał przed Przenajświętszym Sakramentem i polecał swe powołanie Najświętszej Królowej Apostołów – zanotował jego uczeń i biograf ks. Walenty Michułka. W seminaryjnych notatkach rekolekcyjnych pisał: Ciągle się modlić: czynić akty strzeliste... czynić Komunię duchową często wśród dnia. A Komunię rzeczywistą, jak pozwolono... Przez cztery lata przygotowywał się do kapłaństwa i wpatrywał się w życie Jezusa obecnego w Przenajświętszym Sakramencie.
Ksiądz Markiewicz przez całe swoje życie zachęcał wiernych, dzieci i młodzież, do uczestnictwa we Mszy świętej, do częstego – codziennego przyjmowania Komunii św. i do adoracji Jezusa w Najświętszym Sakramencie. Starał się ukształtować w ich sercach cześć i miłość dla Jezusa Eucharystycznego. Pisał: Pan Jezus w Najświętszym Sakramencie zasługuje na cześć najgłębszą i na uwielbienie największe, bo jest Stworzycielem, Panem i Zbawcą naszym, bo umiłował nas miłością najtkliwszą i nieskończoną...
Na pierwszej placówce duszpasterskiej w Harcie, jako wikariusz, wędrował pieszo do oddalonych wiosek i przysiółków, aby katechizować dzieci. Po całodziennej pracy wstępował do kościoła na długie rozmowy z Panem Jezusem w Przenajświętszym Sakramencie. Gdy kościół był już zamknięty, klękał przed drzwiami, zimą – często na śniegu – i tak odprawiał swoją adorację. Jako proboszcz zalecał ministrantom mocno dzwonić podczas podniesienia, aby ludzie przebywający w pobliskich domach czy na polu, słysząc głos dzwonka, mogli wielbić z innymi Chrystusa podczas odprawianej Mszy świętej.
Wiernych nauczał: Przechodząc koło kościoła, nie wahajmy się schylić głowy przed Najświętszym Sakramentem, czczonym w tamtejszym tabernakulum...; O ile obowiązki pozwalają, bywajmy na Mszy świętej nawet w dni powszednie i uczestniczmy w niej z najgłębszą pokorą, a jeśli zdrowie pozwala, na klęczkach...; Przede wszystkim jednak przystępujmy godnie do Komunii świętej, i to jak najczęściej, jeśli nam zdrowie i obowiązki naszego stanu na to pozwolą...; Już większego skarbu, ponad Ciało Pańskie, dusza ani przyjąć ani nawet zapragnąć nie może...; Komunia święta zapala w nas miłość Bożą do tego stopnia, iż zapominamy o ziemi, o wszelkim stworzeniu, i pragniemy jedynie świętej miłości. Nic nas tak nie rozpłomienia miłością ku Panu Bogu, jak Komunia święta...; Przez Komunię świętą, która nazywa się Chlebem niebieskim, dusza ubogaca się w łaskę i zapewnia sobie żywot wieczny...; Jak przy Stole Pańskim Pan Jezus oddaje nam na pokarm i na napój swoje Ciało i swoją Krew, tak i my powinniśmy Mu oddać nasze ciało i naszą krew i być gotowi poświęcić nasze życie, skoro będzie tego potrzeba, ku chwale Jego... Zgodnie z duchem papieża św. Piusa X (1903 – 1914) ks. Markiewicz zachęcał do wczesnego przystępowania dzieci do Pierwszej Komunii św. – Do pierwszej spowiedzi i pierwszej Komunii świętej należy jak najwcześniej przygotowywać młodzież i dopuszczać ją do tych świętych tajemnic pierwej, zanim grzech i zepsucie nie narażą serca dziecięcego...; Ciało Pańskie jest lekarstwem oczyszczającym nas od zmazy grzechów powszednich i chroni nas przed popadaniem w grzechy śmiertelne...
Miłość i cześć najgłębsza dla Pana Jezusa w Najświętszym Sakramencie przebijała się w całej postaci, w każdym ruchu i słowie ks. Markiewicza przy odprawianiu Najświętszej Ofiary. Ksiądz Markiewicz Mszy świętej nie przeciągał. Patrząc na jego oblicze, jego oczy, wsłuchując się w słowa jego modlitwy, prefacji, konsekracji, zaczynało się rozumieć, z jakim przejęciem i miłością sprawuje Najświętszą Tajemnicę – napisał ks. Walenty Michułka.
W Zapiskach Życia Wewnętrznego ks. Markiewicz zanotował: Najwyższa czynność moja Msza święta: już większej godności na świecie nie osiągnę, ani nawet w niebie... Biada temu kapłanowi, który sobie cokolwiek innego wyżej ceni...; Msza święta centrum życia mego. W niej mogę najlepiej podobać się memu Panu i najwięcej dla chwały Jego uczynić: przez Komunię i ofiarę...; Mam Cię, Jezu, codziennie piastować, spożywać i drugich karmić Twoim Ciałem...
O wielkiej czci ks. Markiewicza dla Eucharystii świadczy też następujący epizod z Miejsca Piastowego. Pewnego dnia Markiewicz otrzymał świeżo wyprasowaną i wypraną bieliznę ołtarzową: korporały i puryfikaterze. Zawołał jednego z chłopców i polecił mu zanieść bieliznę do zakrystii i upominał go, żeby niósł ostrożnie i nie upuścił na ziemię. Tymczasem, zaledwie chłopiec zszedł ze schodów przed plebanią, dwa puryfikaterze spadły mu już na ziemię. Nie umknęło to oku ks. Markiewicza. Chłopiec podniósł je szybko z ziemi i chciał iść dalej, tłumacząc, że bielizna wcale się nie poplamiła. Ale ks. Markiewicz zatrzymał chłopca, zabrał te dwa puryfikaterze ze sobą i oświadczył, że to, co leżało na ziemi, nie może już służyć do Mszy świętej, że trzeba je wyprać na nowo.
Założyciel michalitów i michalitek, także jako wychowawca w Miejscu Piastowym, zachęcał chłopców do nawiedzania Najświętszego Sakramentu, częstej spowiedzi i codziennej Komunii świętej. Nie czynił tego na siłę. Wychowawców pouczał: Nie należy bynajmniej zobowiązywać wychowanków do częstego przystępowania do świętych sakramentów, wystarczy ich tylko zachęcać do tych świętych ćwiczeń i dać im możność korzystania z nich... (PiP, 1898, s. 15). Jeśli któryś z wychowawców czy chłopców spóźnił się na Mszę św. lub wrócił z podróży, to pytał go, czy jest na czczo i czy pragnie przyjąć Komunię świętą. Do częstego przyjmowania Komunii świętej przez wychowanków przywiązywał wielką wagę. Uważał, że Sakramenty święte, słowo Boże i słuchanie Mszy świętej są najdzielniejszymi środkami wychowawczymi...
Możemy konkludować, że ks. Markiewicz miał przekonanie, iż nie zbuduje się (...) żadnej wspólnoty chrześcijańskiej, jeżeli nie będzie ona zakorzeniona w celebracji Najświętszej Eucharystii; Eucharystia tworzy komunię i wychowuje do komunii...

 
31 styczeń. Święty Jan Bosko: W klimacie miłości
Od ponad stu lat z osiągnięć salezjańskiej oświaty i wychowania korzysta nasza Ojczyzna.
 
Pedagogia ks. Bosko
Nauczyciele i wychowawcy zawsze poszukiwali i poszukują wzorów do naśladowania. Wydaje się, że postacią, która ma najwięcej do przekazania w tej dziedzinie, jest wspaniały wychowawca, kapłan i wielki przyjaciel młodzieży św. Jan Bosko.
Ksiądz Bosko żył i pracował na ziemi włoskiej w latach 1815-1888, a jego działalność apostolsko-wychowawcza związana była z młodzieżą i środowiskiem Turynu. Stamtąd wyszły pierwsze zastępy młodzieży przygotowanej do życia i pracy w ówczesnych warunkach, a z czasem stały się kamieniem węgielnym dla całego dzieła salezjańskiego.
To w tym mieście ks. Bosko założył Towarzystwo Salezjańskie, służące wychowaniu młodzieży męskiej, zwłaszcza ubogiej i opuszczonej. Dzięki ofiarnej współpracy św. Marii Dominiki Mazzarello zainicjował także działalność Zgromadzenia Córek Maryi Wspomożycielki, które zajęło się wychowaniem młodzieży żeńskiej. Za głównego patrona całego zgromadzenia ks. Bosko obrał św. Franciszka Salezego, od którego Towarzystwo przyjęło swoją nazwę.
Dzisiaj salezjanie roztaczają opiekę nad młodzieżą na wszystkich kontynentach świata. W swoich szkołach i ośrodkach z wielkim powodzeniem realizują wychowanie nazwane przez samego twórcę „systemem zapobiegawczym”. Opiera się on całkowicie na rozumie, religii i miłości.
Rozum jako podmiot indywidualnego postrzegania, pamięci, wyobraźni oraz uczuć dąży do uregulowania stosunków międzyosobowych w celu rozbudzenia we wnętrzu wychowanka głęboko ukrytej energii, służącej do budowania przyszłej harmonii jego osobowości. Dlatego jednym z głównych założeń ks. Bosko jest, aby wszystko, co wiąże się z rozwojem i wychowaniem młodzieży, było rozumne i logiczne, a więc regulamin, polecenia, informacje, harmonogramy i programy zajęć, architektura obiektów i pomieszczeń, nawet gesty, które tworzą codzienny kontekst, wreszcie kara i nagroda. Dzięki takiemu porządkowi wychowanek będzie mógł zaspokoić dwie potrzeby - działanie z własnego wyboru i potwierdzenie własnej osobowości. Aby to osiągnąć, nauczyciele w swojej pracy dydaktyczno-wychowawczej muszą się kierować określonymi zasadami.
Przede wszystkim należy uznać, że w każdym młodym człowieku pomimo różnych negatywnych śladów o charakterze dziedzicznym lub środowiskowym istnieje źródło energii wystarczającej do osobowego rozwoju; trzeba je tylko zasilać i pozwolić mu się odpowiednio rozwinąć. Naturalna jest u wychowanka jego ruchliwość, żywotność, dlatego podkreśla się potrzebę zaspokajania jej w zabawie, sporcie, pracy, teatrze, z drugiej zaś strony należy mu wskazać obecność innej energii, stanowiącej źródło „życia głębokiego”, które jest synonimem witalnego zrywu, dynamizmu, twórczości, chęci bycia kimś.
Wychowankowie powinni spełniać polecenia bez żadnych środków przymusu; można stosować jedynie perswazję, ale zawsze musi ona wypływać z miłości. Ponadto ważną zasadą jest to, by nigdy nikogo nie karać do czasu, aż zostaną wyczerpane wszystkie środki zapobiegawcze.
Religia stanowi drugie zasadnicze i niezastąpione ogniwo w pedagogii św. Jana Bosko, pomagające kształtować i rozwijać duchowość młodego człowieka. Doświadczenie pozwala nam stwierdzić, że każda osoba ze swej natury ma wewnętrzną potrzebę ustawicznego szukania i osiągania „czegoś więcej”. Intuicyjnie czujemy, że działa w nas jakaś siła, którą chcemy zatrzymać i dochować jej wierności. Ta siła - to głębokie doświadczenie Absolutu i Jego obecności w nas, co można wyrazić słowami: Miłość, Sprawiedliwość, Prawda, Harmonia, Piękno, Bóg. Osoba, która głęboko przeżywa doświadczenie Absolutu, ustawicznie poszukuje Boga, a On prowadzi ją zawsze do celów odleglejszych i coraz wyższych.
Wychowanek, który uznaje istnienie Boga i pogłębia wiedzę o Nim, musi uciec się do religii. Religia w ujęciu ks. Bosko pomaga uświęcać i zbawiać, cywilizować i wychowywać na dobrych chrześcijan i uczciwych obywateli, budzi szacunek i zaufanie, wyzwala energię dobra ukrytego w głębi każdego człowieka.
Główne kierunki wychowania na gruncie religii wyraził ks. Bosko w licznych zapiskach i publikacjach. Oto najważniejsze myśli na ten temat. Wychowawca w systemie zapobiegawczym musi zwrócić się do zasad wiary katolickiej, która ogarnie najpierw jego własne życie, a potem życie jego wychowanków. Opiekunowie młodzieży muszą podążać w kierunku bezustannego kontaktu z wychowankiem i przyzwyczajać się do odczytania w sposób należyty rzeczywistości młodzieżowej. Życie w środowisku młodzieżowym ma przebiegać w atmosferze rodzinnej, inspirowane myślą chrześcijańską, z modlitwą i przystępowaniem do sakramentów świętych. Pobożność należy wiązać ze starannym wypełnianiem obowiązków i z osobistym wkładem w należyty przebieg życia wspólnotowego. W ten sposób kształtowana jest osobista świętość wychowanka. Trzeba wskazywać na Chrystusa jako ideał człowieka na przestrzeni wszystkich czasów i kultywować nabożeństwo do Matki Bożej Wspomożycielki Wiernych, Strażniczki dzieła salezjańskiego, która w wychowaniu młodzieży była i jest przewodniczką i mistrzynią.
Miłość wychowawcza jest zdolna przeniknąć serce drugiego człowieka. W ten sposób można osiągnąć najlepsze rezultaty we współpracy między wychowankiem a wychowawcą. Z tej miłości emanują takie wartości, jak: naturalna szczerość i radość, serdeczna wyrozumiałość, dobroć, delikatna wrażliwość, okazywanie zaufania, wzbudzanie sympatii, autentyczna przyjaźń, poszukiwanie prawdy, szacunek dla osoby, duch rodzinny, zachowanie godności i wiele innych. Miłość wychowawcza stanowi jeden z czynników poprawnego i harmonijnego rozwoju osoby. Miłość wychowawcza przepełniona jest duchem chrześcijańskim i opiera się na miłości Boga i bliźniego, na tym fundamentalnym prawie Ewangelii, w którym zawierają się wszystkie inne przykazania.
W swoim przesłaniu do wychowawców za najważniejszą zasadę wychowania ksiądz Bosko uznał właśnie miłość. Na podstawie własnych doświadczeń przedstawił jej wartości, z których mogą czerpać wszyscy współcześni nauczyciele i wychowawcy. Jego zdaniem, system zapobiegawczy nie może istnieć bez miłości wychowawczej, ponieważ ta rodzi się tylko w grupie jako środowisku rodzinnym. Jedynie miłość jest zdolna otworzyć serca młodzieży, bo ta „twierdza” człowieka zatrzaskuje drzwi przed surowością i szorstkością.
Miłość bezinteresowna doznawana przez młodego człowieka czyni go szczęśliwym i rodzi w nim pragnienie dzielenia się bezinteresowną miłością z innymi. Ci, którzy kochają miłością bezinteresowną, są bardziej samodzielni, niezależni, skłonni pomagać bliźnim, mniej zazdrośni i agresywni. Szczerze cieszą się sukcesami i radościami innych, są zdolni do poświęceń, są hojniejsi w całym tego słowa znaczeniu.
Pragnąc dobra jakiejś osoby, można je zrealizować tylko przez miłość wychowawczą, a obszar przeciwny miłości może wypełniać tylko miłość. Przebywając w klimacie miłości, osoba w okresie rozwoju uczy się kochać. „Nauczycielami miłości” są wychowawcy. Muszą oni przyjąć wszelkie niewygody i wszelki trud, muszą przystosować się do poziomu młodzieży, towarzyszyć jej także w rozrywkach, być z nią w różnych sytuacjach, słowem - żyć tak, by być uważanymi za ojców, braci i przyjaciół. Powinni oni serdecznie kochać wszystkich i wszystkim okazywać swoje uczucie, bo tego wymaga cała „pedagogiczna triada” księdza Bosko.
Wychowawca
Ksiądz Bosko jest reprezentantem wielkiej rzeszy ludzi Kościoła, którzy wychowywali pokolenia do mądrego, dojrzałego człowieczeństwa. Dziś w Anglii czy w USA rodzice walczą o miejsca w szkołach katolickich. To o czymś świadczy.
Wychowanie było jego pasją. Właściwie wszystko w jego życiu służyło tej sprawie: kapłaństwo, aktywność społeczna, utworzone zgromadzenia zakonne, pisarstwo religijne...
Św. Jan Bosko (1815–1888) pochodził z ubogiej wioski pod Turynem. W wieku 9 lat miał sen: był na podwórku, na którym bawiło się wielu chłopców. Kiedy usłyszał przekleństwa, rzucił się z pięściami, aby ich uciszyć. Wtedy ukazała mu się postać mężczyzny o twarzy pełnej blasku. Kazał mu stanąć na czele tych chłopców i dodał: „Będziesz musiał pozyskać ich przyjaźń dobrocią i miłością, a nie pięściami…”.
Sen się spełnił. Jan został kapłanem w Turynie, gdzie zasłynął jako charyzmatyczny wychowawca. Początkiem drogi było założenie Oratorium św. Franciszka Salezego, w którym gromadziła się zaniedbana młodzież Turynu. Później powstawały kolejne domy opieki, szkoły zawodowe, szpitale, wreszcie Towarzystwo Salezjanów, a później także siostry salezjanki.
Ks. Bosko stosował oryginalne pomysły wychowawcze, które sam określał jako system zapobiegawczy. Kładł nacisk na aktywną obecność wychowawcy, który dla wychowanków powinien być jak ojciec, brat, przyjaciel. Pisał do wychowawców: „Tych, nad którymi sprawujemy jakąkolwiek władzę, uważajmy za synów. Żadnego zagniewania, żadnej pogardy, żadnej obelgi. W szczególnie trudnych wypadkach należy raczej pokornie i ufnie błagać Boga, niż wylewać potok słów, które tylko obrażają słuchających, lecz nie przynoszą żadnego pożytku winowajcom”. Był przeciwnikiem kar fizycznych, akcentował pozytywną zachętę, twórczość. Wychowanie powinno opierać się na relacjach międzyludzkich, budowanych w klimacie serdeczności i zaufania.
Postać radosnego apostoła młodzieży zwraca uwagę na sprawę wychowania. To zadanie Kościół uważał zawsze za ważną część swojej misji. Dlatego budował i prowadził szkoły, internaty, uniwersytety. Dziś w modzie jest przedstawianie wychowania katolickiego w krzywym zwierciadle. Jednym z zabobonów zlaicyzowanej kultury jest przekonanie, że oświata zaczęła się dopiero w oświeceniu. Księży lub siostry zajmujących się wychowaniem przedstawia się jako sadystów posługujących się fizyczną lub psychiczną przemocą, dławiących spontaniczność, zabierających radość życia dzieciom czy młodzieży. Prawda jest inna: ks. Bosko jest znakomitym reprezentantem wielkiej rzeszy ludzi Kościoła, którzy wychowywali pokolenia do mądrego, dojrzałego człowieczeństwa. Dziś w Anglii czy w USA rodzice walczą o miejsca w szkołach katolickich. To o czymś świadczy.
Mówi się dziś o kryzysie wychowania. Dotyczy to nie tylko szkoły, ale przede wszystkim domu rodzinnego. Brakuje jasnych zasad, serdecznych relacji, życzliwości, bycia z i dla wychowanków. Don Bosko uważał, że tu właśnie leży klucz do wychowania.

 

 

www.stowledkidukielskie.dukla.org        2012           webmaster: kychen